Jan Urban to piłkarska legenda Górnika Zabrze i Osasuny Pampeluna. Do historii hiszpańskiego klubu przeszedł po tym, jak 30 grudnia 1990 roku wbił Realowi Madryt trzy gole na Santiago Bernabeu, a Osasuna wygrała z „Królewskimi” 4:0. Polak od dwudziestu lat ma dom w stolicy Nawarry i właśnie na Półwyspie Iberyjskim często z rodziną spędza Święta Bożego Narodzenia. Z panem Janem rozmawialiśmy o tym, jak one wyglądają.
Niezalezna.pl: - Czym różni się hiszpańska kolacja wigilijna od polskiej?
Jan Urban: - Przede wszystkim w Hiszpanii je się mięso. Prawdziwymi przysmakami są polędwica i takie malutkie pieczone prosiaczki. Bardzo smaczne. Pewnie, jak zwykle i w tym roku skuszę się na to danie. Na stołach królują również owoce morza. Nie ma także zwyczaju dzielenia się opłatkiem. Po prostu biesiadnicy w trakcie kolacji składają sobie życzenia. Jak u nas na imieninach. Natomiast Hiszpanie, tak jak Polacy, chodzą na Pasterkę.
- Wigilia to spotkania całej rodziny, wspólne kolędowanie. Jaka wyglądała ta wyjątkowa Wieczerza w domu pana dzieciństwa?
- Zawsze pełna gwaru i radości. Było nas sześcioro rodzeństwa, więc przy stole zwykle było głośno i wesoło. Pamiętam pyszny makowiec mojej mamy. Potem, kiedy już sam założyłem rodzinę, nie wyobrażałem sobie, by spędzać ten czas bez bliskich. Na szczęście w trakcie kariery piłkarskiej, a potem pracy trenerskiej, okres świąt zbiega się z przerwą w rozgrywkach ligowych. To dla sportowców czas urlopów, dlatego zawsze mogłem w ten wyjątkowy czas być z ukochanymi.
- W Polsce oprócz makowca, ma pan jeszcze jakąś ulubioną potrawę wigilijną?
- Makowiec, to wspomnienie z dzieciństwa. Ten rozchodzący się po kuchni zapach pieczonego ciasta... Niepowtarzalny i niezapomniany. Dziś bardzo lubię smażonego karpia.
- O jakim prezencie od Św. Mikołaja marzył mały Jaś Urban?
- Zawsze o piłce! Tak dużo i tak często grałem z kolegami na podwórku, że futbolówki szybko się niszczyły. Pamiętam, że prosiłem również o prawdziwe piłkarskie korki.
- A o co dziś poprosiłby pan Świętego Mikołaja? O powrót na trenerską ławkę? Szkoda, by szkoleniowiec, który doprowadził Legię do dwukrotnego mistrzostwa Polski i zdobycia dwóch krajowych pucharów, marnował się na bezrobociu...
- W święta nie myślę o piłce. Patrząc na to, co dziś dzieje się na świecie, jeśli miałbym o coś prosić, to tylko o skuteczne antidotum na koronawirusa. COVID-19 wciąż zbiera krwawe żniwo. Najgorsze jest to, że końca pandemii nie widać. Dlatego teraz najważniejsze jest zdrowie. To o nie proszę dla najbliższych i dla siebie. Oby ta zaraza nas nie dosięgnęła. Tego też życzę wszystkim czytelnikom. Zdrowych Świąt!
- Kończąc. 30 grudnia minie trzydzieści lat od pana najlepszego meczu w karierze, w którym strzelił pan Realowi w Madrycie trzy gole. Wspomina pan jeszcze to spotkanie?
- Dla takich chwil człowiek grał w piłkę! Oczywiście, że pamiętam tamten pojedynek. Zresztą kibice Osasuny nie dają mi o nim zapomnieć. Kiedy jestem w Papelunie, często podchodzą do mnie i jeszcze dziś gratulują występu przeciwko „Królewskim”.