To nie będą radosne święta dla Michała Żewłakowa. 102-krotny reprezentant Polski, dziś dyrektor sportowy drugoligowego Motoru Lublin i ekspert telewizyjny, w nocy z poniedziałku na wtorek w Warszawie, wjechał swoim BMW w autobus komunikacji miejskiej. Miał 1,6 promila alkoholu w wydychanym powietrzu.
Kiedy media ujawniły, że były reprezentant miał stłuczkę po pijaku, podano tylko, że jej sprawcą jest Michał Ż. Były piłkarz winę wziął na klatę. Na swoim koncie na Twitterze opublikował oświadczenie, w którym pokajał się i przeprosił za swoje nieodpowiedzialne zachowanie oraz zapewnił, że udzieli organom ścigania wszelkich informacji i z pokorą podda się karze. „Żewłak” nie jest, niestety jednym futbolistą, który wsiadł za kółko na podwójnym gazie. Powinien dziękować opatrzności, że skończyło się tylko na walnięciu w autobus. Jego starsi koledzy po fachu dopuścili się znacznie poważniejszych czynów prowadząc samochód po pijanemu.
Buta, poczucie własnej wielkości i nietykalności, były przyczyną wielu tragedii drogowych z udziałem sportowców.
Kilka miesięcy po mistrzostwach świata w w 1974 roku, z których reprezentacja Polski wróciła z brązowym medalem, najlepszy lewy obrońca Biało – Czerwonych Adam Musiał pędząc swoim BMW z Wieliczki do Krakowa, wpadł na jadącego z przeciwka Stara. Będący pod wpływem alkoholu piłkarz trafił na oddział chirurgii urazowej szpitala w Nowej Hucie, gdzie przeszedł pięciogodzinną operację. Nieżyjący już defensor tak po latach wspominał tamto zdarzenie: - Dobrze, że miałem mocne nogi, bo w momencie zderzenia zaparłem się i złamałem oparcie fotela. Gdy policja i pogotowie przyjechały na miejsce, leżałem na tylnym siedzeniu. Przeszedłem śmierć kliniczną. Nie miałem kości w twarzoczaszce, przeszczepiano mi je z ręki i z biodra. Na przedramieniu miałem takie pierścienie i blachy skręcone śrubami. Dwa lata dochodziłem do siebie – opowiadał w wywiadzie dla Onet.pl legendarny defensor krakowskiej Wisły.
W lutym 1980 roku ówczesny bramkarz Widzewa Stanisław Burzyński śmiertelnie potrącił starszego mężczyznę. Zawodnik miał 0,95 promila alkoholu we krwi. Władze klubu chciały zatuszować całą sprawę, ale córka ofiary napisała pełen oburzenia list do I sekretarza PZPR Edwarda Gierka i prokuratora generalnego. Piłkarz został skazany na 2,5 roku więzienia. Pobyt za kratami wpędził Burzyńskiego w tak wielką depresję, że w 1991 roku popełnił samobójstwo skacząc z ósmego piętra wieżowca w Gdyni.
Karambole, w których ucierpieli ludzie, przeżyli też wielcy idole Warszawy i Łodzi przełomu lat 80-tych i 90-ubiegłego stulecia – Dariusz Dziekanowski i Jacek Ziober. „Dziekan” po powrocie z Widzewa do stolicy i transferze do Legii, w centrum Warszawy potrącił na pasach pieszego. Zasądzono mu rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata i ogromną grzywnę finansową. Natomiast Ziober jadąc Fiatem 126p w rodzinnej Łodzi, potrącił przechodnia. Mężczyzna na skutek odniesionych obrażeń zmarł. „Zorro” jednak uniknął kary.
Podobnie jak Mirosław Pękala. Najmłodszy ligowy debiutant w historii Śląska Wrocław w październiku 1984 roku potrącił spokojnie idącą chodnikiem kobietę i zbiegł z miejsca wypadku. Dzięki pomocy wojskowych szefów Śląska, wywinął się od poważniejszej kary. Został jedynie wyrzucony z wrocławskiego klubu. Przystań znalazł nad morzem. Jednak w Lechii nadal przepijał swój talent. W Gdańsku krążyły legendy, że potrafił upijać się do nieprzytomności, mając wszyty esperal.
W listopadzie 1992 roku na kilka lat skończyło się sportowe życie Wojciecha Ozimka. Ówczesny piłkarz Górnika Zabrze, wracając swoją Ładą Samarą z suto zakrapianej imprezy w klubie, zderzył się z „maluchem”. Uderzenie było tak silne, że zginęły trzy osoby – prowadzący pojazd, jego żona oraz brat. Przeżyła tylko malutka córeczka zmarłych siedząca na tylnym siedzeniu. - Zapadał zmierzch, padał deszcz. Na jezdni było pełno liści, które spadły z drzew. Nie wiem, zamyśliłem się, czy straciłem koncentrację... W każdym razie uderzyłem w fiata – wspominał w rozmowie z autorem tego tekstu Ozimek. - Codziennie budzę się i widzę w lustrze twarz mordercy. Nic tego nie zmieni. Wyrzuty sumienia pozostaną ze mną na zawsze – mówił piłkarz, który został skazany na sześć lat więzienia. Po odsiedzeniu 3,5 roku, wrócił na boisko. W barwach Hutnika Kraków zajął trzecie miejsce w Ekstraklasie i grał w europejskich pucharach przeciwko AS Monaco. Od momentu ogłoszenia wyroku, przesyłał pieniądze na edukację osieroconej dziewczynki.
W maju 2003 roku, grający wtedy w Amice Wronki Dariusz Dudka potrącił w Szczecinie pieszego. Mężczyzna zmarł. Reprezentant Polski miał promil alkoholu we krwi. Dudka uniknął sprawiedliwości, bo sąd uznał, że do wypadku doszło z winy pieszego, który wtargnął na miejsce w niedozwolonym miejscu. Piłkarzowi jedynie odebrano na dziewięć miesięcy prawo jazdy.
Opisani idole boisk wsiadali za kierownicę po alkoholu. Ale nawet trzeźwi piłkarze popełniali poważne wykroczenia drogowe. Najlepiej obrazuje to przykład Tomasza Hajty. Były kapitan reprezentacji Polski i gwiazdor niemieckiego Schalke 04, w lutym 2007 roku, grając w ŁKS, potrącił w Łodzi ze skutkiem śmiertelnym 74-letnią kobietę. - Sprawca był trzeźwy. Nie zachował wystarczającej ostrożności i nie ustąpił pierwszeństwa pieszej – opowiadał po zdarzeniu ówczesny rzecznik Komendanta Miejskiego Policji Mirosław Micor. Ponoć sportowiec pędził 120 km na godzinę, w miejscu gdzie było ograniczenie do 50 km. Hajcie groziło nawet do ośmiu lat więzienia. Ostatecznie piłkarz został skazany na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery, na rok zabrano mu prawo jazdy i otrzymał 7 tysięcy złotych grzywny.
W swoim oświadczeniu Michał Żewłakow kaja się i obiecuje poprawę. Wypada wierzyć, że dotrzyma słowa, a stłuczka z autobusem będzie dla niego ostrzeżeniem, że jazda po pijaku może w ułamku sekundy doprowadzić do zniszczenia życia. Nie tylko swojego, ale i niewinnych ludzi.