Zmiana postaw na bardziej egoistyczne, którą widzimy wyraźnie podczas obecnych protestów i w towarzyszących im emocjach, nie ma wyłącznie, jak wygodnie byłoby uznać, lewicowych konotacji. W najmłodszym pokoleniu wyborców nawet prawicowe poglądy gospodarcze nie są żadną gwarancją wyznawania konserwatywnych wartości.
Nowym zjawiskiem, które sygnalizowałem już w czasie wyborów prezydenckich, jest przyjęcie postawy proaborcyjnej przez część wyborców Konfederacji. Jest to problem, który od liderów tego ugrupowania wymaga poważnej, być może nawet formacyjnej pracy. Inaczej może dojść do pęknięcia na linii narodowcy − wolnościowcy czy młodsi wyborcy – starsi politycy. Już dziś we wpisach aktywnych na Twitterze sympatyków ugrupowania widać pojawiającą się wrogość wobec reprezentujących najmocniej postawę pro-life narodowców czy zdziwienie wywołane obecnością podpisów Konfederatów pod wnioskiem do Trybunału Konstytucyjnego, w wyniku którego pojawiło się orzeczenie o niekonstytucyjności przesłanki eugenicznej.
Pewnym tragikomicznym akcentem trwających protestów był udział w nich części młodych libertarian, którzy w mediach społecznościowych skarżyli się, że choć przyszli na demonstrację „wspierać kobiety”, zostali brutalnie potraktowani przez Antifę. Aktywiści tej ostatniej zapewnili, że nie jest to pomyłka i nadal będą wypraszać z imprez Strajku Kobiet młodych ludzi spod żółtego sztandaru, chociaż reprezentujący ich na Twitterze profil stowarzyszenia Młodzież Przyszłości, promujący tęczowy kapitalizm, głosi, że „aborcja jako prawo wypływające z prawa własności przysługuje każdemu człowiekowi z macicą”. Pomimo że Ayn Rand przy tworzeniu własnej ideologii obiektywizmu nastawiona była mocno krytycznie wobec libertarian, to przecież jest to podejście wprost wyciągnięte z jej filozofii. Filozofii skrajnego egoizmu, przebranego w szaty kapitalizmu.
Portal Obiektywizm.pl zajmujący się przybliżaniem doktryny Rand poświęca aborcji całkiem sporo miejsca, posiłkując się dość bezczelnym hasłem „Abortion is prolife”. Na stronie portalu, zawierającej tłumaczenie z jego amerykańskiego odpowiednika, znajdziemy następujące wyjaśnienie tematu: „Aborcja jest niezbywalnym prawem. Aborcja nie stanowi naruszenia żadnego z praw, ponieważ nie ma czegoś takiego jak wolność do życia wewnątrz (bądź na zewnątrz) innej osoby jako pasożyt, tzn. wbrew woli tej osoby. Ta zasada tyczy się zarówno płodów, jak i dorosłych ludzi. Tak, jak kobieta ma prawo wybrać, z kim chce uprawiać seks (ponieważ jej ciało jest jej własnością), tak ma prawo wybrać, co może, a co nie może znajdować się w jej ciele (ponieważ jej ciało jest jej własnością). Tak, jak jest złem, by ktoś dyktował sposób użycia jej ciała przez zgwałcenie jej – tak też jest złem, by ktoś dyktował sposób użycia jej ciała przez zmuszanie kobiety, by pozostała w ciąży. Tak, jak nie ma czegoś takiego jak prawo do życia wewnątrz innej osoby, kwestia usunięcia płodu z powodu kazirodztwa, gwałtu, czy »wygody« nie ma znaczenia politycznego – bez względu na powód, prawo do aborcji jest niezbywalnym prawem kobiety”.
Zauważmy, że w wywodzie tym nie ma chyba niczego, pod czym nie mogłyby się podpisać lewicowe aktywistki z partii Razem czy Wiosny. Czy byłby to triumf prawicowego, kapitalistycznego egoizmu pod sztandarami lewicy? Protestujący obruszyliby się zapewne za takie postawienie sprawy – walczą przecież „o kobiety”, choć tak naprawdę o święty spokój i komfort życia. Tyle że ani spokoju, ani komfortu z tego nie będzie. Być może dzisiejsi bojownicy będą musieli przekonać się o tym sami, gdy staną w obliczu ostatecznych wyborów, a szczepionka egoizmu nie poradzi sobie z traumą syndromu poaborcyjnego czy po prostu wyrzutami sumienia.
Zmiana języka, jakim mówi się o aborcji podczas feministycznych imprez i w publikacjach tego środowiska, sprzyja przerażająco lekkiemu podejściu do tematu. Od pewnego czasu, czemu sprzyja ekspansja mediów społecznościowych – i o czym pisałem już w pierwszej części tego tekstu – widzimy infantylizację protestów. W ten sposób na transparenty dotyczące decyzji, jeszcze do niedawna uważanej za dramat nawet przez akceptujących przerywanie ciąży, trafia przekaz godny raczej internetowego lub kibicowskiego trollingu w stylu słynnych przekomarzanek na murach Łodzi, na których pod adresem fanów obu lokalnych drużyn formułowane są dość abstrakcyjne i ironiczne zarzuty.
A przecież to, co dziś ma być składnikiem osobistej wolności, jeszcze na przełomie lat 80. i 90., a czasem nawet później, bywało społecznym wyrzutem sumienia – i to nie tylko w ujęciu katolickim. Wystarczy prześledzić, jak o aborcji śpiewały polskie zespoły punkrockowe w latach 80. i 90. Najbardziej chyba znanym antyaborcyjnym utworem było „Prawo do życia, czyli kochanej mamusi” z refrenem „Matki zbrodniarki – wyrodne matki!” czy związana z sektą Hare Krishna Ga Ga „Aborcja”. Z drugiej strony warto przypomnieć, że na początku lat 90. ukazała się składankowa kaseta kilku gwiazd polskiego rocka, z której dochód przeznaczony miał być na wsparcie inicjatywy na rzecz referendum w sprawie ustawy antyaborcyjnej, jednak żaden z obecnych na niej artystów nie zdecydował się na nagranie piosenki na ten temat. Chyba jedynym głosem reprezentujących postawę pro-choice był utwór Sztywnego Pala Azji „Ania, rodzice i ustawa”, w której katolicka rodzina tytułowej bohaterki, popierająca nową ustawę, w obliczu dramatycznej sytuacji zapomina o swoich przekonaniach.
To zupełnie inny poziom opisu rzeczywistości niż dzisiejsze uczynienie z tematu aborcji elementu radosnej imprezy, podczas której z rzekomo dławiącą opresją walczy się, zanosząc się śmiechem. W ten sposób wyśniona przez niektórych rewolucja staje się czymś pośrednim między clubbingiem a juwenaliami, politycznie ukierunkowanym ersatzem kilkudziesięciu odebranych przez lockdown weekendów.
Tu warto przypomnieć, że już w 2010 r., uzasadnione przecież wyznaczeniem daty pogrzebu pary prezydenckiej przedłużenie żałoby narodowej, tak jak dziś obostrzenia związane z pandemią, mogło być narzędziem kreowania negatywnych społecznych emocji. Tak samo, jak wykorzystano decyzję o pochówku Lecha Kaczyńskiego na Wawelu do wzniecenia nienawiści, tak samo żałoba wpłynęła na zniecierpliwienie tych, którzy szybko zmęczyli się patosem, tak różniącym się od wcześniejszego przemysłu pogardy.
To świat, w którym zabawa staje się główną, a być może jedyną wartością, więc w cień odsuwa się wszystko, co może zniszczyć nastrój beztroski, czy będzie to żałoba, czy tylko sytuacja wymagająca wzięcia osobistej odpowiedzialności za swoje decyzje. I tak, jak dzisiejsze wydarzenia można potraktować jako mocniejszą wersję wymierzonych w PiS i Kościół awantur na Krakowskim Przedmieściu latem 2010 r., tak podobna jest reakcja mediów i przedstawicieli elit, którzy prześcigają się, by w tym wulgarnym chaosie zobaczyć narodziny nowej Polski, społeczeństwa obywatelskiego i wszystkiego, na co tak niecierpliwie czekają.