Patrząc na harce i manipulacje propagandy, czystki w redakcjach i mnożącą się inwigilację, niejednemu ciśnie się na usta stwierdzenie: ale to już było, i skojarzenia współczesnej Tuskolandii z późną komuną. Otóż jako człowiek wiekowy twierdzę, że
choć są pewne podobieństwa, to różnice jeszcze większe.
I nie tylko dlatego, że można sobie wziąć paszport albo dowód i wyjechać, że po utracie roboty w jednych mediach można pójść do niezależnych, uruchomić własnego bloga i dalej komunikować się z ludźmi.
Podstawowa różnica polega na skali agresji i głębokości podziału między Polakami czy, jak powiedziałby Rafał Ziemkiewicz, między Polakami i polactwem. W środkowym i późnym PRL, wyjąwszy okres Marca ’68. i początku stanu wojennego,
nigdy nie kłamano tak na potęgę, nie pluto, nie rozpalano seansów nienawiści. Przemysł pogardy był wręcz niemożliwy, ponieważ znakomita większość Narodu wiedziała, że to wszystko pozory, pic na wodę, serwitut na rzecz Wielkiego Brata.
Komuniści świadomi swego nieprawego pochodzenia zabierali się do walki z własnym społeczeństwem „z pewną nieśmiałością”, szeregowcy, a i sierżanci frontu ideologicznego, nieustannie puszczali oko, że muszą, że prywatnie są naszego zdania, ale muszą, bo Oni... Kiedy redaktor Turski w stanie wojennym wyrzucał mnie z pracy, robił to tak boleściwie, że bardziej było mi żal jego niż siebie. Trwała gra pozorów i tylko wyjątkowe kanalie w rodzaju Urbana stwarzały wrażenie, że czynienie niegodziwości sprawia im rozkosz.
Dziś jest inaczej –
jeśli szukać analogii, to z wczesnym PRL, ze stalinizmem, co prawda w wydaniu soft.
Nasi przeciwnicy nie udają nienawiści, oni nas naprawdę nienawidzą. Za własną słabość, łajdactwo, uwikłanie. Co gorsza, od dawnych komunistów różni ich świadomość zdobycia legitymacji w wyborach – nie wsadzono ich na bagnetach.
Ale z drugiej strony strach też większy. Bo jeśli przegrają, żaden Wielki Brat nie przyśle swoich tanków z odsieczą, a emigracja np. na Ukrainę też nie będzie przyjemna. Zabrnęli zbyt daleko, żeby się wycofać, przeprosić i udawać, że nic się nie stało.
Rzeczpospolita wystawi im rachunki, a odpowiedzialność będzie straszna. Ich Titanic przyjął kurs nieuchronnie kolizyjny i jedyne, co mogą zrobić, to opóźnić moment zderzenia i kazać coraz weselej grać orkiestrze.
Tyle że coraz z tym trudniej. „Trotylowa prowokacja” zresetowała sukcesy PiS tylko na parę tygodni. Pacyfikacja „Rzepy” i „Uważam Rze” nie zamknęła nikomu ust i zaręczam, że nowe inicjatywy dziennikarskie będą miały jeszcze większe powodzenie u czytelników. Podobnie jak dokonana przez Dworaka promocja telewizji TRWAM pozwoli wyjść Ojcu Dyrektorowi z toruńskiej niszy, a nasz z Antkiem Krauze film o Smoleńsku dzięki atakom zyskał przed pierwszym klapsem rozgłos taki, jaki rzadko zdarza się po ostatnim.
Nie sadzę też, żeby podobieństwa dotyczyły końca tego etapu. Może dogadamy się jak Polak z Polakiem, ale już nie przy okrągłym stole, no i
pewnym ludziom trzeba będzie powiedzieć: dziękujemy, a grubą kreskę zamienić na grubą kratkę.
Źródło: Gazeta Polska
Marcin Wolski