Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Dźwignia tęczowej praworządności

W zeszłym tygodniu skumulowały się wydarzenia pokazujące, w jaką stronę orbituje ideologiczny spór, za pomocą którego ugrupowania z naszej sceny politycznej oraz różne państwa rywalizują o wpływy na polską władzę.

Parlament Europejski przyjął kolejną już rezolucję dotyczącą naszego państwa. W tytule po raz kolejny znajduje się praworządność, której rzekomo nasz kraj nie przestrzega.

Bardzo ciekawy jest tekst tego dokumentu. Wyraźnie zmieniły się akcenty dotyczące zarzutów przeciwko Polsce. Do tej pory zatroskani naszym losem eurodeputowani z różnych państw niepokoili się zmianami w Trybunale Konstytucyjnym, Sądzie Najwyższym i tym, czy Polska będzie posłusznie wykonywać wyroki TSUE. Tym razem jest inaczej.

Rezolucja koncentruje się na 5 tęczowych literkach LGBTQ. W dokumencie ten skrót użyty jest 34 razy. Dla porównania sformułowanie „Sąd Najwyższy” pada 6 razy, „Trybunał Konstytucyjny” 3 razy, a „TSUE” – 8. Jak widać, dziś praworządność ma trochę inny wymiar niż miała jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Za rezolucją, która między innymi nawołuje do wprowadzenia w Polsce praw małżeńskich i adopcyjnych dla związków jednopłciowych, sugerując, że dopiero wtedy Polska będzie krajem prawdziwie praworządnym, głosował ten sam co zwykle zestaw europosłów. Wśród nich kilkoro byłych premierów i ministrów rządów SLD oraz PO i PSL. Wszystkie te partie na przestrzeni ostatnich miesięcy chętnie wchodziły w spór polityczny w Polsce dotyczący zagadnień tęczowych. Ta zmiana znalazła swoje echo w wypowiedzi szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen, która w trakcie swojego orędzia o Unii Europejskiej poruszyła dwa zagadnienia. Stwierdziła, że „strefy bez LGBT to strefy bez człowieczeństwa”, a także uznała, że jeśli ktoś jest rodzicem w jednym państwie UE, to siłą rzeczy ma być nim w innym. Uznała też, że wymuszanie tęczowej praworządności w przyszłości ma odbywać się nie na zasadzie jednomyślnej zgody wszystkich państw UE, tak jak było do tej pory i jak jest to zapisane w traktatach, lecz na zasadzie głosowania większościowego, które co prawda nie ma umocowania traktatowego, ale za to daje dużo większe polityczne możliwości oddziaływania na pojedyncze państwa. Gdyby taki stan rzeczy miał wejść w życie, wówczas veto jednego państwa nie miałoby znaczenia. Decyzje podejmowaliby najwięksi i najbogatsi. Wszystko jedno czy dotyczyłoby to spraw małżeństw osób jednopłciowych, adopcji dzieci, dekomunizacji sądów czy dowolnej innej kwestii. Fakty nie mają znaczenia. Gdyby miały, pani Ursula zjadłaby wszystkie kartki papieru, na których drukowane były poprzednie rezolucje. Akurat w tych dniach, w których UE wyrażała zaniepokojenie polską praworządnością, były oficer komunistycznej bezpieki, były I prezes SN i sędzia uczestniczył w rozprawie, której efektem ma być przywrócenie bajecznie wysokich emerytur jego kolegom z komunistycznych służb. Trudno o lepszy dowód na absolutną konieczność dekomunizacji najwyższych szczebli władzy sądowniczej w Polsce. Dekomunizacji, której akurat sprzeciwiają się unijne elity za namową polskich europosłów. Część z nich jest przeciwna dekomunizacji sądów z tych samych powodów, dla których w sprawie rozstrzygającej tę kwestię nie powinien orzekać sędzia Iwulski. Bo sami są ludźmi komunistycznej bezpieki. Tak było między inny z Włodzimierzem Cimoszewiczem, któremu esbecja nadała pseudonim Carex. Takich paradoksów mamy więcej. Ursula von der Leyen chciałaby, aby unijne zasady dotyczące uznawania praw rodzicielskich, niezależnie od szaleństwa LGBTQ, honorowane były w Polsce. Ale same państwa UE mają z tym poważne problemy, na przykład kilka dni temu francuski sąd odmówił uznania pewnego taty za mamę. Bo ojciec w przerwie pomiędzy płodzeniem kolejnych dzieci uznał, że identyfikuje się jako kobieta i dla dwójki swoich dzieci chciałby pozostawać tatusiem, ale dla nowo narodzonego trzeciego dziecka wolałby być mamusią. Sąd się na to nie zgodził. Czy zatem Francja jest państwem praworządnym, czy może jednak transfobicznym? Czy sąd we Francji powinien zostać rozgoniony decyzją polityków z Niemiec, Luksemburga, Belgii, czy Polski? Oczywiście żaden z tych przypadków nie ma znaczenia. To nieistotne, jakiego zagadnienia i jakiej konkretnie sprawy dotyczyć będzie ingerencja unijnych struktur w prawodawstwo w państwie członkowskim, na przykład w Polsce, Grecji, we Włoszech czy na Litwie. Chodzi wyłącznie o próbę uzyskania władzy nad parlamentem, rządem albo sądem państwa pozostającego w konflikcie z unijnym aparatem. A konkretnie z politykami państw narodowych, które w Unii dysponują największą siłą.

 



Źródło: Gazeta Polska

Michał Rachoń