Wygrane wybory na ogół nie są okazją do refleksji, a tym bardziej rozliczeń. Niestety to, co zdarzyło się w niedzielę wyborczą i poprzedzające ją dni, nie pozwala na spokojne świętowanie zwycięstwa. Warto przeanalizować problemy, które były widoczne już wcześniej, a które wybory prezydenckie i ich wynik pokazały w całej jaskrawości.
Andrzej Duda wygrał w wybitnie niesprzyjających warunkach. Niczego wygranej tej nie ujmując, warto na chwilę przeanalizować ją tak, jak przeanalizowalibyśmy porażkę, by odnaleźć te punkty, które w przyszłości mogą osłabić pozycję Zjednoczonej Prawicy.
Kolejne wybory, których dobre wyniki podbijała proporcjonalna ordynacja wyborcza, dająca premię najsilniejszym graczom, osłabiły czujność Prawa i Sprawiedliwości.
Co gorsza, wniosków nie wyciągnięto nawet z senackiej porażki, w dużym stopniu możliwej przecież do uniknięcia. Kampania przed wyborami prezydenckimi wyglądała tak, jakby celowo zrezygnowano z symbolicznej choćby walki o część wyborców – przede wszystkim elektorat wielkomiejski i młodzież. Na Facebooku PiS praktycznie zostawiło prezydenta samemu sobie, Twitter również został potraktowany po macoszemu. Być może zresztą ten akurat portal faktycznie traci na znaczeniu i politycy, nie tylko Zjednoczonej Prawicy, przyjęli to po prostu do wiadomości. Nie zmienia to jednak faktu, że w kampanii 2015 r. i później, do końca premierostwa Beaty Szydło, było to ważne narzędzie komunikacji i budowania relacji ze zwolennikami, będącymi w swoim środowisku liderami opinii.
Dziś PiS liderów opinii zamieniło na twórców prostych komunikatów, które, tak samo jak większe media, docierają raczej do przekonanych niż tych, których można by przekonać, w tym najmłodszych wyborców. A młodzieży na Twitterze wciąż jest sporo, o czym politycy przekonują się w chwilach chaotycznych konfliktów o sprawy obyczajowe, w których strony posługują się już nie tylko innym zestawem pojęć, lecz także niezrozumiałym dla siebie wzajemnie językiem. Tak jakby dobra zmiana przegapiła zmianę pokoleniową.
Po pięciu latach udanych reform społecznych, przy niezłych (również według międzynarodowych statystyk i opinii) wskaźnikach gospodarczych, poprawie poziomu życia i wzroście ogólnego optymizmu Polaków nie powinniśmy w ogóle martwić się tym, czy będący twarzą zmian prezydent zostanie wybrany na drugą kadencję. Jeśli tak się dzieje, to znaczy to, że radząc sobie z wieloma innymi problemami, PiS nie radzi sobie (lub radzi sobie zbyt słabo) z komunikacją. Najlepszym chyba przykładem tego zjawiska jest brak skutecznego komunikatu skierowanego do młodzieży.
Gdy ta, oprócz obowiązkowych dla jej części popkulturowo indukowanych haseł o LGBT, oskarża PiS o rozdawnictwo czy fiskalizm, nie słychać prób sensownego uświadomienia jej, że akurat najmłodsi wyborcy całkiem sporo skorzystali na polityce PiS. Głosiciele haseł o kupowaniu głosów za 500+ często są natomiast żywym dowodem na to, że tak, wbrew ich przekonaniu, się głosów nie kupuje. Rafał Trzaskowski wśród najmłodszych wyborców zdobył ponad 2/3 głosów. Kto pamięta ofertę III RP dla młodzieży, może w tym miejscu tylko złapać się za głowę.
Ten i wiele innych, analogicznych problemów odnoszących się do innych grup społecznych, w których dobra zmiana cieszy się niewielką sympatią, nieproporcjonalną do wnoszonych przez nią korzyści, można oczywiście tłumaczyć spiskiem silniejszych, choć nie zawsze widocznych od razu przeciwników, polskiego tzw. deep state.
Wszystko to oczywiście w dużym stopniu prawda. Brak rozliczeń działaczy Platformy i gwiazd poprzednich rządów, nie licząc kilku przeciągających się latami postępowań, tłumaczyć można fatalną kondycją wymiaru sprawiedliwości, lecz tłumaczenia te po pięciu latach rządów mają mniejszą siłę przekonywania niż na początku. Jasne, że niektóre czynniki, takie jak opór Unii Europejskiej, nie do końca dało się w pierwszej chwili przewidzieć i są prawdopodobnie nie do przeskoczenia, dopóki w samej Unii nie zmieni się układ sił. Trudno mieć pretensje do polityków Prawa i Sprawiedliwości, że współtworząc kilkanaście lat temu Sojusz Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, nie przewidzieli brexitu i związali się z torysami zamiast, tak jak od lat czyni to Viktor Orbán, prowadzić wojnę domową w ramach Europejskiej Partii Ludowej. To wszystko prawda.
Pozostaje jednak kwestia mediów.
PiS postawiło wyłącznie na twardy przekaz, zaniedbując coś, co określić można jako medialne soft power. Mamy więc tytuły, portale, a nawet stacje telewizyjne kojarzone jednoznacznie z partią rządzącą, nie mamy jednak mediów, które uchodząc za neutralne, stanowiłyby element prawicowego pasa transmisyjnego, tak jak dziesiątki muzycznych i rozrywkowych stacji radiowych i telewizyjnych są pasem transmisyjnym sił dawnego układu.
Zaskakująco mało jest też wsparcia dla twórców, którzy nie będąc artystycznym zapleczem PiS, działają po „jasnej stronie mocy”, prezentując w swojej twórczości autentyczny i spontaniczny patriotyzm, antykomunizm, zainteresowanie historią. Przez pięć lat w sferze kultury nadawcy publiczni nie wykreowali żadnego nowego zjawiska (oprócz, co należy oczywiście uznać za ważne, chlubnych wyjątków w postaci kilku seriali i przede wszystkim przedstawień Teatru Telewizji), a medialna obecność artystów, niebojących się patriotycznego przekazu, była praktycznie incydentalna i za każdym razem wywoływała histeryczną reakcję środowiska dawnego mainstreamu. Jest znaczące, że najmocniejszy chyba w ostatnich latach filmowy obraz patologii transformacji ustrojowej, oparty na historii nieżyjącego rapera Chady film „Proceder”, powstał bez żadnego wsparcia państwowych instytucji kulturalnych, łącznie z Polskim Instytutem Sztuki Filmowej.
To w komunikacyjnych brakach szukać trzeba przede wszystkim przyczyny tego, że po kampanii, w której w ostatniej chwili wyznaczony kandydat opozycji nie miał do zaoferowania nic oprócz agresji, taka właśnie strategia znajduje uznanie niemal połowy wyborców. Mści się nie tylko brak rozpisanej na wiele głosów polityki informacyjnej, lecz także zaniedbania sfery formacyjnej. Pomimo wielu zapowiedzi nie doszło do zmian na rynku mediów, reforma szkolnictwa wyższego spowodowała zaś jedynie umocnienie się starych, postkomunistyczno-liberalnych układów, w których każdy mający inne zdanie jest wykluczany ze środowiska. Jak działa to w praktyce, znakomicie pokazały niedawne doniesienia z wydziału prawa Uniwersytetu Warszawskiego, który stał się jednym z głównych frontów walki starego z nowym.
PiS ma więc mnóstwo materiału do przemyśleń, myśleniu zaś na pewno nie będzie sprzyjać podsycana przez opozycję atmosfera ciągłego konfliktu, której zapowiedź ze strony Rafała Trzaskowskiego mieliśmy już w niedzielę wieczorem. Nie znaczy to jednak, że inne partie nie mają własnych problemów. Lewica i PSL praktycznie zostały rozparcelowane między głównych graczy (oczywiście w korzystnych dla PO proporcjach), potencjalny ruch Szymona Hołowni stracił właśnie całą rację bytu, a Konfederacja, pozornie wielki wygrany wyborów, musi się uporać z potencjalnym konfliktem wewnętrznym dotyczącym najważniejszych spraw ideowych. Ujmując rzecz obrazowo – połowa wyborców Krzysztofa Bosaka jest, jak się okazuje, w stanie zaakceptować strzelanie na Marszu Niepodległości do drugiej połowy jego elektoratu. To jednak temat na oddzielny tekst.
Wszystkim przyda się kilka dni na dojście do siebie, jednak to, że czas ten dostaniemy, wcale nie jest pewne.