To była jedna z najbardziej brutalnych kampanii wyborczych, a jej ostatni akord jeszcze przed nami - będziemy świadkami podważania wyniku głosowania, do walki zostaną uruchomione wszystkie możliwe środki. Nie jest wykluczone, iż zdobywający reelekcję prezydent Andrzej Duda będzie nazywany „dublerem”, część mediów będzie starała się przekonać obywateli, że najwyższy urząd w państwie nie został obsadzony. To byłby wyjątkowo czarny scenariusz dla polskiej demokracji - pisze dla niezalezna.pl Katarzyna Gójska.
Trudno dziś jednoznacznie wskazać na prawdopodobieństwo jego realizacji, ale niestety pierwsze godziny po ogłoszeniu powyborczych sondaży każą przypuszczać, iż totalna opozycja bardzo poważnie bierze go pod uwagę i wspierające ją środowiska sygnalizują gotowość do uczestniczenia w takiej antypaństwowej i na wskroś antyobywatelskiej akcji. Zatem wszyscy ci, którzy liczyli na wyciszenie emocji, rozładowanie napięcia będą najpewniej głęboko rozczarowani. 3 lata do kolejnych wyborów po serii wyborczych porażek to fatalna wiadomość dla sił postkomunistycznych, które słusznie przewidują zapewne, iż zwycięstwo urzędującej głowy państwa to wzmocnienie obozu władzy, ale również prawdopodobne - w dłuższej perspektywie - zmiękczenie dyscypliny totalności w ich szeregach.
Większość w izbie wyższej może coraz częściej okazywać się dziurawa, a i część koalicji samorządowych zacznie poważnie trzeszczeć w posadach. Ale jest też dobra, a wręcz bardzo dobra wiadomość. Ogromna część naszego społeczeństwa okazała się odporna na potężne uderzenie propagandy, szczególnie bezwzględne w wykonaniu mediów mających zagranicznych właścicieli. Można z pełną pewnością postawić tezę, iż najsilniejszym sztabem wyborczym Rafała Trzaskowskiego były redakcji kilku tytułów prasowych, jedna telewizja i portal internetowy. Bez gęstego sita ich cenzury, manipulacji stanowiących osłonę medialną dla agresji i chamstwa przybocznego kandydata PO, posła Sławomira Nitrasa, prezydent Warszawy nie miałby szans zbliżyć się do wyniku Andrzeja Dudy na 10 proc. To pokazuje, jak ważne jest ucywilizowanie sytuacji medialnej w naszym kraju. Na kształt tego, co - racjonalnie - obowiązuje w innych państwach europejskich. Bo media oderwane od swojej demokratycznej misji niszczą wolność i zagrażają bezpieczeństwu państwa.
Trudno także w takim momencie nie wypowiedzieć kilku uwag pod adresem prezydenta Andrzeja Dudy. Bez wątpienia wygrał wiarygodnością, którą zbudował dzięki współpracy z obozem władzy kierowanym przez Jarosława Kaczyńskiego. I choć zwykło się mówić, iż głowa państwa reprezentuje wszystkich obywateli - w rzeczy samej tak jest - to jednak jest wybierany przez tych, którzy deklarują konkretne poglądy i poparcie dla konkretnych propozycji programowych. Jest ich pracownikiem, bo wykonania konkretnych zadań, a nie kimś na kształt proroka, którego celem jest zadowolenie wszystkich. Wszyscy prezydenta Dudy nie wybrali, wybrali ci, dla których realne i gruntowne zmiany naszego państwa są priorytetem. Ich interesy przede wszystkim powinien reprezentować. I o ich wsparciu i poświęceniu winien pamiętać, a niestety podczas wieczoru wyborczego tak się stało. Trudno także nie dostrzec, iż część środowiska tworzącego otoczenie pana prezydenta zachowuje się jakby była dotknięta syndromem sztokholmskim - infantylnie umizguje się tym, których życiową misją jest utrzymywanie w Polsce postkomunizmu. Licząc być może, że taka postawa nieco ich obłaskawi, ale tym samym dystansują się do części swoich własnych środowisk, postrzegając je jako wsteczne i nieprzyszłościowe. A to potężny błąd, bo takie działanie faktycznie pozwala zachować postkomunistom znaczne wpływy w Polsce i powstrzymuje - i tak bardzo sabotowany - proces tworzenia nowych elit niepodległościowych.