Nowe otwarcie kampanii wyborczej wyraźnie służy Andrzejowi Dudzie – przedstawienie planu Dudy było w ostatni weekend jak przejechanie walcem po bełkotliwych deklaracjach kandydatów totalnej o „walce z nienawiścią” i „przeciw dzieleniu Polaków” Rafała Trzaskowskiego oraz Władysława Kosiniaka-Kamysza.
Zwłaszcza kandydat Platformy próbuje odwracać kota ogonem i przypisywać własną taktykę polityki hejtu PiS-owi. „Mamy dość języka nienawiści, dość dzielenia nas” – mówił na Podhalu prezydent Warszawy, zatrudniający za ciężkie pieniądze twórcę Soku z Buraka i wspierający wysokimi dotacjami agentkę SB.
„Kim oni są, żeby wydawać nam świadectwo moralności? Jeżeli spotka mnie najwyższy zaszczyt w Rzeczypospolitej, nie pozwolę na to, żeby nas dzielono i opluwano. Nie pozwolę na język pogardy!”.
Diabeł ubrał się w ornat i na mszę ogonem dzwoni – mawiał w takich wypadkach zacny pan Zagłoba, a nas może śmiech pusty ogarniać, jak kandydat ugrupowania, które stworzyło przemysł pogardy, bije kolejne rekordy hipokryzji. Trzaskowski szczuje na PiS i na Andrzeja Dudę, usiłuje grać na negatywnych emocjach i prócz zwykłych, codziennych świństw Platformy, do których zdążyliśmy się przyzwyczaić, polegających na manipulacjach, kłamstwach i oszczerstwach, próbuje w tych dniach rzeczy szczególnie żenującej. Usiłuje zawłaszczyć dziedzictwo pierwszej Solidarności – ów patron środowisk postkomunistycznych w Warszawie, blokujący nawet zmianę ulic komunistycznych na Zbigniewa Herberta czy Jacka Kaczmarskiego, ma czelność odwoływać się do Sierpnia! Jest w tym jak zwykle duża doza tupetu, ale też wiara, że przy włączeniu postkomunistycznych mediów w kampanię Trzaskowskiego Polakom można wcisnąć każde kłamstwo. Otóż nie można – hejterzy z Platformy kompletnie nie rozumieją, że to podejście sprowadzające się w istocie do pogardy dla ludu, któremu można wcisnąć wszystko, jest właśnie kluczem do ich klęski. Ani kandydat Platformy, ani PSL nie próbują w tej kampanii rozliczyć się z tym, co robili w czasie, gdy rządziły ich ugrupowania, ani z tego, co robili w ciągu ostatnich lat opozycji. Nie są wiarygodni w swych zapewnieniach o kontynuacji polityki społecznej PiS, bo zbyt świeże są i zbyt dobrze zapamiętane ich słowa, akcje i zabiegi, by blokować zmiany wprowadzane przez rząd Zjednoczonej Prawicy.
Po prostu Polacy dobrze wiedzą, że jak wygra jeden czy drugi kandydat totalnej opozycji, to bez względu na to, co dziś mówi, cofnie i 500 plus, i inne programy społeczne.
Program Dudy, zawierający ambitne cele, wyznaczone na miarę naszego kraju, nie jest niczym, na co opozycja także nie mogłaby wpaść – a jednak nie wpadła. Wielkie projekty infrastrukturalne, wydawałoby się oczywiste – jak przekop Mierzei Wiślanej i rozwój Elbląga jako portu morskiego czy budowa Centralnego Portu Komunikacyjnego – to plany tego rodzaju, że mogłyby gromadzić poparcie wszystkich sił politycznych i wszystkich kandydatów. Korzyści dla rozwoju kraju, wzmocnienie jego znaczenia i pozycji, impuls, jaki dadzą gospodarce, stworzenie nowych miejsc pracy – są bezdyskusyjne. Tymczasem kandydat totalnej już zdążył wypowiedzieć się radykalnie przeciw jednemu i drugiemu, zdradzając tym samym nie tylko to, że nie jest w stanie porzucić bezmyślnego krytykowania wszystkiego, co proponuje PiS, ale nie jest też w stanie oceniać tego typu strategicznych inwestycji z punktu widzenia racji stanu. To fatalnie wróżyłoby Polsce, gdyby Trzaskowski miał jakiekolwiek szanse na zwycięstwo w wyborach – na szczęście na razie ich nie ma.
Ale plan Dudy opiera się także na kontynuowaniu inwestycji blisko każdego Polaka. Działający już kolejny rok Fundusz Dróg Samorządowych zostanie dofinansowany o kolejne kwoty, ale ma powstać także Fundusz Inwestycji Samorządowych, który także będzie dysponował kilkoma miliardami złotych, z którego powiaty i gminy będą mogły finansować inne zadania służące podnoszeniu standardu życia ich mieszkańców. To będzie kolejny, po wielkich projektach strategicznych, impuls rozwojowy dla gospodarki, uruchamiający m.in. tworzenie nowych miejsc pracy. W planie Dudy są także konkretne rozwiązania dla zdrowia – 5 mld zł na Narodową Strategię Onkologiczną, rozbudowa i modernizacja ponad 200 szpitali powiatowych czy wsparcie finansowe dla różnych sekcji klubów sportu amatorskiego. Wreszcie czwarty element tego planu to inwestycje w środowisko: Krajowy Program Retencji czy dopłaty w wysokości 5 tys. zł do tworzenia przydomowych zbiorników wodnych w ramach programu Moja Woda oraz dofinansowanie budowy studni głębinowych. Konkrety blisko Polaków, takie, o których niewychodzącym poza wielkomiejskie dzielnice politykom totalnej nawet się nie śniło.
Jest zatem całkiem nieźle – mamy najlepszego kandydata, konkretny, dobry program, niezłą kampanię i bardzo słabych kontrkandydatów. Na dodatek obóz Zjednoczonej Prawicy potwierdził podczas ostatniego posiedzenia Sejmu swoją siłę, wygrywając wysoką przewagą nad opozycją (która nie zdołała nawet zmobilizować wszystkich swoich posłów do głosowania przeciw rządowi Mateusza Morawieckiego) wotum zaufania dla rządu. Ale niech to nikogo nie zwiedzie – bez mobilizacji, zaangażowania się każdego z nas na rzecz zwycięstwa w tych wyborach, postkomuna może jeszcze wyrządzić Polsce szkody. To jeszcze tylko trzy tygodnie, maksymalnie pięć – naszego wspólnego wysiłku, by rozpoczął się kolejny dobry czas na zmiany.