Ponieważ przekop narusza kluczowe interesy Federacji Rosyjskiej w strategicznie ważnym regionie, jakim jest tak zwany Przesmyk Suwalski, natychmiast stał się przedmiotem przedziwnej gry politycznej. Z końcem maja partia Zieloni poinformowała, że warunkiem udzielenia przez nią poparcia kandydatowi w wyborach prezydenckich będzie zablokowanie przekopu Mierzei Wiślanej. Partia Zieloni, będąca częścią Koalicji Obywatelskiej, jednocześnie zakomunikowała, że w wyborach prezydenckich poprze Rafała Trzaskowskiego. Chwilę później Rafał Trzaskowski oficjalnie stwierdził, że jego zdaniem tę inwestycję należy zatrzymać, a pieniądze przeznaczyć na inne cele. Dokładnie odwrotnego zdania jest prezydent Andrzej Duda, który wskazuje, że projekt zostanie dokończony właśnie po to, aby Polska nie musiała pytać nikogo o zdanie w kwestii żeglugi na naszych wodach terytorialnych. Warto przy tej okazji przypomnieć, czego w praktyce dotyczy spór o przekop Mierzei Wiślanej. Nie chodzi przecież o prostą inwestycję polegającą na wybudowaniu kilometrowego kanału i śluzy. Chodzi o to, że o ruchu morskim jednostek pływających na Zalewie Wiślanym decyduje kontrolująca Cieśninę Pilawską Rosja. W wyniku ustaleń kończących II wojnę światową sposób korzystania z tego akwenu przez Polskę postawił nasze państwo w sytuacji petenta. W praktyce choć Polska miała prawo korzystać z drogi morskiej do portu w Elblągu, przez cały okres PRL z tego prawa nie korzystała. Szlak po raz pierwszy otwarty został dla ruchu jednostek morskich po śmiałym rejsie polskiego posła Edmunda Krasowskiego i jego załogi na jachcie „Misia II”, który miał wyegzekwować należne Polsce prawa. Choć w ślad za tym rejsem w latach 90. przez cieśninę odbywały się rejsy polskich jednostek, w tym również regularne regaty na trasie Elbląg–Gdynia, to jednak na liczącym ponad 320 km2 akwenie o gigantycznym potencjale (10 portów i przystani na samym Zalewie Wiślanym) Polska nie jest w stanie prowadzić samodzielnie żadnej działalności morskiej. Czy to handlowej, czy turystycznej, czy jakiejkolwiek innej związanej z dostępem do morza. Taki stan rzeczy trwał przez większość okresu III RP, a zaostrzył się po wstąpieniu Polski do UE. W 2006 roku Rosjanie rozpoczęli regularne i oficjalne blokady cieśniny, twierdząc, że ich nie zniosą do momentu podpisania umowy dwustronnej pomiędzy Polską a Rosją. To właśnie rosyjski szantaż stał się powodem, dla którego ówczesny premier Polski Jarosław Kaczyński wrócił do badanego od lat przez naukowców i inżynierów projektu budowy przekopu Mierzei Wiślanej i ogłosił plan wdrożenia tej inwestycji. Jednak rok później w Polsce odbyły się wybory i władzę przejęła PO. Utrzymująca się blokada żeglugi po Zalewie i szantaż polityczny z tym związany stały się problemem, z którym politycy tej partii próbowali poradzić sobie… negocjując z Rosją. W 2008 roku negocjacje prowadził Bogdan Borusewicz, rozmawiając ze swoim odpowiednikiem – przewodniczącym izby wyższej rosyjskiego parlamentu. Rozmowy nie przyniosły żadnych rezultatów, a prace nad budową przekopu Mierzei Wiślanej zostały praktycznie zatrzymane. Chwilę po fiasku rozmów, w czasie słynnej wizyty Putina w Sopocie 1 września 2009 roku, Rosjanie dopięli swego i doprowadzili do podpisania umowy. Ta do dzisiaj zwana jest „umową samoograniczającą”, bo w jej efekcie Polska sama ograniczyła swoje prawa (tzw. prawo nieszkodliwego przepływu), które wynikają z międzynarodowych zasad korzystania z naturalnych cieśnin, i oddała je Rosji. Ten stan formalnie obowiązuje do dzisiaj, a mimo to… Rosjanie nadal blokują dostęp do polskich wód terytorialnych, o czym przekonała się na przykład w 2015 roku załoga jachtu „Aquarella”. Jacht ten nie został przepuszczony na Zalew Wiślany, a rosyjski kapitanat portu stwierdził, że polsko-rosyjski układ Putin–Tusk w tej sprawie już nie obowiązuje. Z takich właśnie powodów przekop przez Mierzeję Wiślaną jest koniecznością. Jakakolwiek forma zależności od FR stawia Polskę na przegranej pozycji. Wydawałoby się, że po latach takich doświadczeń każdy przytomny polityk uzna, iż taka sytuacja jest nie do zaakceptowania. Żadne szanujące się państwo nie może tolerować sytuacji, w której jego własna marynarka wojenna nie ma pełnego i nieskrępowanego dostępu do jakiejś części swojego wybrzeża. A do wybrzeża Zalewu Wiślanego polska marynarka pełnego dostępu nie ma. Między innymi z takich powodów przekop Mierzei Wiślanej musi powstać. Jego konsekwencją będzie nie tylko przywrócenie suwerennych praw Polski na całym jej terytorium, lecz także rozwój turystyczny i gospodarczy całego regionu. To z kolei pokazuje, że kampanijny spór o przekop Mierzei jest czymś więcej niż zatargiem o inwestycję. Jest konfliktem o dwie wizje Polski. Z jednej strony Polski suwerennej i silnej gospodarczo, która może się rozwijać, realizując śmiałe i oczywiste interesy, takie jak przekop. Z drugiej strony Polski, która pozostając w marazmie i zastoju, musi pytać sąsiadów o to, czy wolno jej korzystać z własnych oczywistych praw. Dyskusja o przekopie w istocie symbolizuje spór między Polską rozwoju a Polską zastoju.