Widząc ten tytuł przedmiotu w indeksach kolegów z uczelni, zastanawiałem się zawsze, czym różni się logika dla prawników od logiki dla hydraulików albo na przykład lekarzy.
Szczerze mówiąc, aż do zeszłego tygodnia nie bardzo byłem w stanie to zrozumieć. Ale pomogła mi w tym najdziwniejsza w naszej historii kampania wyborcza. Przyczyniły się do tego kolejne dyskusje z udziałem prawniczych elit III RP. Pierwszą wywołała decyzja prezydenta o powołaniu nowej prezes Sądu Najwyższego. Prezydent zrobił to zgodnie z prostymi jak konstrukcja cepa przepisami konstytucji, która stwierdza, że prezydent wybiera pierwszą prezes „spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego”, oraz ustawą o Sądzie Najwyższym. Mówi ona, że prezydent wskazuje jedną osobę „spośród 5 kandydatów wybranych” przez to samo zgromadzenie. Prezydent dokładnie tak zrobił. Sędziowie głosowali, pięciu pierwszych z największą liczbą głosów znalazło się na liście, z tej listy prezydent wybrał jedną osobę. Sprawa prosta. Okazało się jednak, że nie. Zdaniem profesora Marcina Matczaka, prawnika z Uniwersytetu Warszawskiego, wybór przez prezydenta jednej z tych osób stanowił „rażące naruszenie Konstytucji przez PAD”, bo jego zdaniem „Ustawa zasadnicza wymaga, aby I Prezesem SN była osoba przedstawiona przez Zgromadzenie Ogólne, a więc większość sędziów”. Z jakich przepisów Matczak wziął „większość sędziów”? Z żadnych. Z własnych wyobrażeń.
Wydawałoby się, że ta bzdura to po prostu jednostkowy przypadek. Na każdym bankiecie zdarza się taki gość. Jednak w tym samym czasie oficjalne konto twitterowe Stowarzyszenia Sędziów Iustitia opublikowało grafikę, w której zaznaczyło i opisało „wymagany próg poparcia” i minimalną liczbę głosów, jakie powinien otrzymać kandydat na prezesa SN, którego mógłby wybrać prezydent. Skąd wziął się „wymagany próg poparcia”? Z jakich przepisów i jakich ustaw? Z żadnych. Sędziowie wzięli to z własnej wyobraźni. To kompletny wymysł bez jakiejkolwiek podstawy prawnej. Wprowadzony do obiegu publicznego tylko po to, żeby dać podstawę politykom do powtarzania tej bredni w trakcie kampanii wyborczej.
Kiedy wydawało się, że poziom prawniczej żenady osiągnął szczyt, do akcji wkroczył pewien internauta. Stworzył fikcyjny profil na Twitterze, opatrzył go zdjęciem znanego prawnika i napisał, że prezydent powołując profesor Manowską złamał takie to a takie przepisy… Dodał słówko „pilne” i czekał. Niezbyt długo. Tę informację po chwili podał dalej wspomniany profesor Matczak. Po nim dołączył inny wybitny przedstawiciel prawniczych elit III RP profesor Sadurski, który zacytował słowa o łamaniu konstytucji przez prezydenta i dodał od siebie: „Witam znakomitego Kolegę na Twitterze, wszystkim gorąco polecam! Ryszard, walcz i tu!”. Chwilę później okazało się, że oryginalny wpis to żart internauty, który podszył się pod znanego konstytucjonalistę, a wymienione przez niego przepisy, które miał rzekomo złamać prezydent, to losowo wybrane paragrafy prawa lotniczego, dotyczące… naliczania opłat lotniskowych. Zbierająca zęby z podłogi ze śmiechu publiczność musiała jednak przygotować się na więcej.
Te historie były jedynie przygrywką do prawdziwej uczty intelektualnej, jaką zgotowało trio adwokacko-profesorsko-lekarskie. Oto dwa dni później na łamach „Gazety Wyborczej” powołana za czasów Wojciecha Jaruzelskiego na stanowisko Rzecznika Praw Obywatelskich profesor Ewa Łętowska dokonała konstytucyjnego przewrotu kopertnikańskiego. Do tej pory na pierwszym roku studiów prawnicy uczyli się, że zgodnie z polską konstytucją istnieje tylko pięć sytuacji, w których Prezydent RP może zostać zastąpiony przez osobę pełniącą inny urząd – Marszałka Sejmu. Sytuacje te opisane są bardzo szczegółowo, a w stosownych przepisach konstytucji znajduje się zapis, który mówi, że jeśli w którejś nich Marszałek Sejmu – na przykład z powodu choroby – nie będzie mógł przejąć tych obowiązków, wówczas w jego zastępstwie robi to Marszałek Senatu. Właśnie dlatego Marszałek Sejmu zwany jest drugą osobą w państwie, a Marszałek Senatu trzecią. Jednak profesor Łętowska uznała, że jest inaczej, że skoro konstytucja mówi tylko o pięciu konkretnych sytuacjach, w których obowiązki Prezydenta przejmuje Marszałek Sejmu, to w dowolnej innej sytuacji robi to… Marszałek Senatu. Na podstawie jakich przepisów tak stwierdziła? Żadnych. To trochę tak, jakby pani profesor dojeżdżając samochodem do rozwidlenia drogi, przed którą stoi nakaz skrętu w lewo lub w prawo uznała, że znaki dają jej prawo do tego, żeby jechać prosto. Przez barierki i trawnik. Dlaczego? Bo właśnie tam znajduje się cel podróży przyjaciela, który jedzie razem z nią samochodem. Kiedy przeczytałem wywody pani Łętowskiej uznałem, że to już przesada. Tak oczywistego gwałtu na logice będą się wstydzić nawet ci prawnicy, którzy logikę i przyzwoitość gwałcą od lat. Pomyliłem się. Pomysł ten uznał za „ciekawy” adwokat i były wicepremier Roman Giertych. Radca prawny i były minister sprawiedliwości Borys Budka stwierdził, że to „scenariusz marzeń”. Dołączył rzecz jasna świeżo upieczony ekspert prawa lotniczego profesor Matczak. A skoro radosnego gwałtu na logice dokonywali tak znani prawnicy, to nic dziwnego, że dołączył do nich wybitny profesor w innej dziedzinie. Marszałek Senatu, Tomasz Grodzki, z wrodzoną skromnością stwierdził, że „majestat Rzeczpospolitej nie ucierpiałby”, gdyby to on przez jakiś czas był głową państwa. I dopiero po tej wypowiedzi zrozumiałem, czym różni się logika dla prawników od logiki dla wszystkich innych. Jedna i druga działa w zasadzie tak samo. Ale pod koniec każdego rozumowania prawników, a zwłaszcza sędziów w systemie postkomunistycznym, jest jedno dodatkowe prawo logiczne, którego nie ma nikt inny. Brzmi ono tak:
„Z każdej przesłanki może wynikać dowolny wniosek, pod warunkiem, że jest korzystny dla sędziego, prawnika lub wskazanego przez nich kolegę”.