Od kilku tygodni zbieram materiały do poważnej produkcji, która będzie pokazywać życie w czasie pandemii koronawirusa. Nie mogę zdradzić szczegółów, ale zapewniam, że będzie ciekawie. Jak bardzo? Ano pokażemy, jak radzili sobie Polacy w tym trudnym, przez niektórych uznawanym za „dziejowy”, okresie. I muszę przyznać, że rozmowy, które prowadzę, są zaskakujące.
Nie brak ludzi, których obecna sytuacja kompletnie zaskoczyła. Pomimo wydawałoby się świetnie prosperujących biznesów, zostali teraz bez środków do życia i nie są pewni nawet najbliższej przyszłości. Dotyka to zarówno małych przedsiębiorców, jednoosobowe działalności, jak i wielkie, na pozór prężne firmy. Nie mnie oceniać, dlaczego tak się dzieje. Bo przecież nikt nie spodziewał się sytuacji, w której „wyłączy się wszystko” – od ruchu na ulicach, przez połączenia międzynarodowe, rozgrywki sportowe, po salony kosmetyczne. To prawda. Ale co mam myśleć, kiedy po rozmowie ze zrozpaczonym młodym człowiekiem spotykam sędziwego pana, który mówi, że nie dość, iż niczym się nie przejmuje, to jeszcze w ostatnich latach w okresie prosperity zaoszczędził w swojej małej firmie tyle, że może śmiało płacić swoim pracownikom „postojowe” i czekać na lepsze czasy. Jak przekonuje, wszelkie tarcze są mu w zasadzie niepotrzebne i powinny iść dla bardziej potrzebujących – wojsko, policję, służbę zdrowia. – Koronawirus mnie nie przeraża, nie takie rzeczy przeżyłem – dodaje. Ten spokój był dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Ale pomyślałem sobie, że przez tego człowieka przemawia życiowa mądrość, rzecz nie do kupienia, nabywana z wiekiem, z doświadczeniem. Ten trudny okres jest dla mojego pokolenia (i ludzi młodszych) takim właśnie czasem – czasem próby i hartowania się stali. Byśmy w gorszej sytuacji potrafili sobie poradzić lepiej niż dziś.