GP: Za Trumpa Europa przestanie być niemiecka » CZYTAJ TERAZ »

Musimy zacząć rozmawiać o tym, czym jest zdrada swojego kraju. „Nowe Państwo” o totalnej opozycji

W kulminacyjnym momencie epidemii – związanym z koniecznością uruchamiania gospodarki, z obowiązkiem przeprowadzenia w terminie konstytucyjnym wyborów prezydenckich oraz ciągłego ograniczania transmisji choroby – totalna opozycja uznała, iż nadszedł czas na zorganizowanie Polakom totalnej jatki. Polityka ma – wedle ich planu – ociekać pogardą, manipulacjami i odstręczać.

Nastała odpowiednia pora na króla politycznego szamba. Donald Tusk wszedł do akcji. Misję ma do bólu przewidywalną – musi zrobić wszystko, by odebrać Polakom prawo wyboru głowy państwa, bo kandydatka jego formacji okazała się groteskowo niekompetentna, i rozchwiać sytuację w państwie, by stało się ono mniej wydolne do realizacji swych powinności. I zdaje się, że w takich zadaniach czuje się on najlepiej, a być może ku nim ma największe predyspozycje. Przez ostatnie lata, mimo ogromnych możliwości działania jako szef RE, nie był w stanie zaproponować nic, co byłoby jego sukcesem, co tworzyłoby wartość dla państw Wspólnoty. W opiniach publicystów wielu europejskich gazet był nikim. Nieporadnym, bezbarwnym i nic nieznaczącym urzędnikiem, trzymanym na stołku dzięki usłużności wobec największego unijnego kraju. W Polsce nadal postkomunistyczne media ukazują go jak bożyszcze, bo to środowisko nie dorobiło się równie zdemoralizowanego, odartego z najmniejszych patriotycznych odruchów, cynicznego gracza. A takiego potrzebuje. Tusk od lat nie ma Polakom nic do zaproponowania poza chamstwem i destrukcją. Przed wyborami europejskimi zorganizował prymitywną ustawkę obrażającą osoby wierzące, teraz będzie dwoić się i troić, by wywołać w kraju polityczny, a przez to także gospodarczy chaos, zablokować – pierwszy raz od obalenia komunizmu – demokratyczną procedurę wyborczą. Nic innego nie ma do zaproponowania – nawet więcej: nic innego nie potrafi. Aktywność Tuska to kwintesencja postkomunistycznego modelu opozycyjności, którego cel działania sprowadza się wyłącznie do obrony interesów swojej grupy. Dlatego trudno mówić o porozumieniu z opozycją przy realizacji takiego czy innego strategicznego planu dla Polski, bo nie interes kraju jest priorytetem działania ugrupowań tworzących dziś tzw. totalną opozycję. Rzeczpospolita jest ich żerowiskiem, niekiedy narzędziem w realizacji celów, ale nie największą troską. 

W najnowszym numerze miesięcznika „Nowe Państwo” Piotr Lisiewicz analizuje tradycje działania współczesnej opozycji w Polsce. Nie ulega wątpliwości, iż zgoda części środowisk opozycyjnych na uznanie ciągłości między PRL a III RP musiała skutkować blokadą usuwania z instytucji państwa ludzi budujących swe kariery na umacnianiu dominacji sowieckiej nad naszym państwem. To z kolei miało kolejne fatalne konsekwencje – z debaty publicznej wyeliminowano bowiem niemal zupełnie sprawę zdrady nie tylko w kontekście historycznym, lecz – jak widzimy to wyraźnie od kilku lat – także w bardzo współczesnym. Społeczeństwo, które nie ocenia lojalności swoich reprezentantów względem siebie i państwa, będzie zawsze w sposób ułomny bronić swoich interesów. Bo właśnie ta ocena jest pierwszą i podstawową – skoro nie można powiedzieć, iż ten czy inny polityk dopuszcza się zdrady wobec Rzeczypospolitej, wzywając do ingerencji ze strony instytucji zewnętrznych, to oznacza, że nie można stanąć w obronie niepodległości i suwerenności swojego kraju. To sytuacja niezwykle groźna i warto w porę uświadomić sobie jej realne konsekwencje. Dziś TSUE domaga się od rządu RP wyłączenia jednej z izb Sądu Najwyższego. Być może za jakiś czas będzie żądać zablokowania kolejnej. Czymże zatem jest domaganie się przez polityków tzw. totalnej opozycji takich działań, które w sposób oczywisty uderzają w niezależność naszego państwa? Czymże innym, jeśli nie zdradą? 

 



Źródło: Gazeta Polska

Katarzyna Gójska