Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Jazzman pełen radości

Kiedy my zasiadaliśmy do wielkanocnego obiadu, 80 świeczek na torcie zdmuchiwał Herbie Hancock. Pianista, kompozytor, band leader, inżynier elektronik z dyplomem Grinnell College, niedościgniony mistrz syntezatorów, jeden z ostatnich żyjących jazzmanów, którzy odpowiadają za ewolucję gatunku i jego pozycję jako najważniejszego osiągnięcia kultury amerykańskiej. 

Guillaume Laurent / CC BY-SA (https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0)

Urodził się i wychował w Chicago. Jako 12-latek, po dwóch latach edukacji muzycznej, zagrał koncert fortepianowy Mozarta ze słynną chicagowską orkiestrą symfoniczną. Jego jazzowymi mentorami byli niewidomy pianista Chris Anderson, Bill Evans i McCoy Tyner. Do Nowego Jorku przeniósł się za namową trębacza Donalda Byrda. Jednak gdy pytałem go w czasie jednej z rozmów, co wywarło na niego największy wpływ, odpowiedział: – Chicago. Miasto. To był tygiel. Muzyka nie dzieliła się na gatunki i style, to było tętno miasta. To, co jest dziś we mnie, wchłonąłem wówczas jak gąbka. To muzyka, którą jestem – dodał. 

Pierwszy autorski album „Talkin’ Of” nagrał jako 22-latek i to na nim zawarł swój megahit „Watermelon Man”. Jak dzisiaj wspomina, kilka razy ratował go w kryzysowych momentach, bo gdy muzykowi się nie przelewało, właśnie ta kompozycja w rozmaitych wykonaniach, zawsze gwarantowała wpływy z tytułu praw autorskich. I ta płyta otworzyła mu drzwi na jazzowe salony, m.in. za sprawą zaproszenie do zespołu Milesa Davisa. Milesa wspomina jako wiecznego gmeracza i poszukiwacza elektronicznych nowości. I wiecznego spóźnialskiego.

– To była jazda jak na rollercoasterze – powiedział mi Herbie Hancock, kiedy pytałem o elektryczne płyty Davisa. – Tam niczego nie mogłeś być pewien, pewne było tylko to, że w każdej chwili wszystko może się zdarzyć. Miles podnosił rękę i następowała kolejna rewolucja w jazzie – mówił, chętnie śmiejąc się z własnych anegdot, ten 14-krotny laureat Grammy i zdobywca Oscara za ścieżkę dźwiękową do filmu „Round Midnight”. 

Sam Hancock też nie stronił od poszukiwań. „Future Shock” podobnie jak „Dis Is Da Drum” przekroczyły granice gatunku, zahaczając o hip-hop, a do dzisiaj brzmiąca nowocześnie kompozycja „Rockit” to ikoniczne wręcz połączenie jazzu, rapu i techno. Rzecz w tym, że pochodzi z 1983 r. Uwielbiam rozmowy z nim. Raz na złość swojej roadmanager rozsiadł się w garderobie, otworzył szampana – wymóg kontraktu zobowiązywał wówczas organizatora do dwóch butelek w lodówce w jego garderobie – nalał do dwóch kieliszków i nawet nie zauważyłem, kiedy minęły prawie dwie godziny! 

Więcej w najnowszym wydaniu "Gazety Polskiej Codziennie".
 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Piotr Iwicki