Biedna ludzkość! Na naszych oczach diabli wzięli cały, jak głosiliśmy, gigantyczny dorobek sześciu i pół wieku. Wobec wielkiej epidemii okazujemy się równie bezradni jak nasi przodkowie z XIV wieku. Istotna różnica, że zaraza ma wielokrotnie niższą śmiertelność (przy Czarnej Śmierci sięgała niekiedy 79 proc. populacji), za to dzięki rozwojowi komunikacji roznosi się nieporównanie szybciej. Wtedy, by spustoszyć kontynent, potrzebowała dwóch lat. Co prawda w odróżnieniu od średniowiecznych Europejczyków, którzy traktowali zarazę jako dopust Boży i karę za grzechy, wiemy, co ją powoduje, ale przy leczeniu mamy praktycznie jeden dostępny środek, taki sam jak oni – izolację. Nie ma szczepionki, pastylki, przeszczepu, który (bez względu na cenę) byłby w stanie uchronić wielkich tego świata. Polityków, celebrytów… Mogą najwyżej uciec, ukryć się, przeczekać w jakimś zaciszu. Ale to robiono dość skutecznie nawet w latach 1348–1349, kiedy to nie zmarł żaden z liczących się władców, nawet ze względu na wiek znajdujących się w strefie podwyższonego ryzyka. Ta pandemia powinna być więc wielką lekcją pokory, tak potrzebnej ludzkości przekonanej o swojej omnipotencji. Świat nieokiełznanej konsumpcji i bezkarnych rozrywek pęka na naszych oczach jak bańka mydlana. Nie ma dokąd uciec ani jak się uchronić. Pozostaje dom, rodzina, Bóg. Co mają jednak zrobić miliony wykorzenionych singli, którzy nie wierzą w Boga? Wychowani w zlaicyzowanych społeczeństwach nie mają nawet szansy, by do Niego wrócić. Co mają zrobić przedstawiciele społeczeństwa dobrobytu, dla których coraz częściej brakuje respiratorów i będą musieli umrzeć bez pomocy lekarskiej, na którą pracowali całe życie? Już wydawało się, że panujemy nad wszystkim, nad życiem i śmiercią – od aborcji po eutanazję. Okazuje się, że nie panujemy nad niczym. I źle definiowaliśmy potencjalne zagrożenia, baliśmy się zmian klimatu, którego efekty mogły pojawić się za dziesięciolecia, zlekceważyliśmy falę, która już wlewa się do gardeł. Biedna ludzkość...