Nic już nie będzie takie samo. Życie nie wróci na te same tory, co przed pandemią. To znaczy wróci, ale jednak na wielu obszarach nasz sposób funkcjonowania się zmieni.
Niektórzy mówią, że dzięki nawoływaniom o porządne mycie rąk i dziesiątkom instrukcji, jak należy to czynić, ludzie nauczą się lepiej przestrzegać zasad higieny i baczniej zwracać uwagę na możliwości zarażania się chorobami. To jeden z dobrych skutków. Ale będą i złe, a nawet bardzo złe – kryzys gospodarczy, utrata pracy, spadek zarobków.
Każda katastrofa, a szczególnie tak masowa, to fala idących jeden ze drugim efektów, których na teraz nawet nie jesteśmy w stanie przewidzieć. To jak z osławionym już papierem toaletowym, który przecież sam z siebie nie jest produktem mającym związek z wirusem. Jednak gdy jeden człowiek kupuje go w sklepie dużo, to i drugi dorzuca do swojego koszyka. Za chwilę robi się pusta półka. A to działa na kolejnego klienta i ten trzeci kupuje jeszcze więcej, za nim czwarty i piąty. Po kilku godzinach supermarket jest ogołocony z papieru toaletowego i jego brak wynika jedynie z zachowań społecznych, a nie ze zdrowego rozsądku. Podobnie może być ze wszystkimi innymi dziedzinami, które teraz wydają nam się niedotknięte epidemią. To łańcuch zależności, wpływających jedna na drugą.
Jeśli zaczną chorować policjanci, spadnie możliwość ich reagowania. Wzrośnie więc przestępczość. Upadek jednej branży czy problemy jakiejś grupy zawodowej odcisną się na innej. Ten, kto zacznie zarabiać mniej, nie zatrudni już pani od sprzątania albo nie pójdzie do restauracji tak często, jak kiedyś. Dlatego od razu, natychmiast, poza walką z samą chorobą, poza linią frontu w szpitalach, należy uzbroić się w nowe narzędzia – zarówno na poziomie struktur rządowych (te działania już zostały podjęte), jak i pracodawców czy po prostu wszystkich ludzi. Potrzeba nam teraz wiele zdrowego rozsądku i umiejętności przewidywania tego, co przyjdzie.