Pod wybory prezydenckie opozycja postanowiła podłożyć bombę zapakowaną w reklamówkę z hasłem „Dwa miliardy na TVP zamiast na chorych na raka”. Pierwszym efektem tej operacji był niewielki spadek sondażowy notowań prezydenta, drugim – pompowane przez mające w tym własny interes media oczekiwanie na zawetowanie przez Andrzeja Dudę ustawy o dofinansowaniu mediów publicznych.
Oczekiwanie to de facto namawianie do działania niekonstytucyjnego, o które na co dzień opozycja tak lubi prezydenta oskarżać. Kwestię dofinasowania mediów publicznych reguluje bowiem ustawa uchwalona jeszcze w czasach Platformy Obywatelskiej oraz uzupełniająca ją decyzja Trybunału Konstytucyjnego, który podzielił obawy o finansowanie mediów publicznych zgłaszane przez Lecha Kaczyńskiego. Wszystko zaś spowodowane masowym zaniechaniem opłacania abonamentu radiowo-telewizyjnego, głównego, obok reklam, źródła utrzymania TVP i Polskiego Radia.
Ten proces zawdzięczamy dwóm czynnikom, z których jeden był rozłożony w czasie, drugi gwałtowny i o natychmiastowym działaniu. O tym drugim pamiętamy lepiej i mówimy więcej, co jest zupełnie zrozumiałe, to wezwanie do niepłacenia „haraczu” sformułowane przez Donalda Tuska, premiera i lidera partii rządzącej, pozbawione jakiegokolwiek instynktu państwowego. To po wystąpieniu Tuska wpłaty zmalały drastycznie, zagrażając funkcjonowaniu nadawcy publicznego, co z kolei doprowadziło do przywołanej już ustawy i interwencji TK, nakazującej wprowadzenie rekompensaty za utracone poprzez zwolnienie licznych grup społecznych z abonamentu wpływy.
Wbrew tym faktom wykreowano wrażenie, że PiS w czasie kampanii wyborczej postanawia z powodu swojego kaprysu czy raczej obawy o wyniki dofinansować TVP. W narracji tej od początku świadomie pomijano inne budzące mniejsze negatywne emocje przeciwników rządu podmioty, takie jak Polskie Radio czy ośrodki regionalne. To pierwszy etap budowy fałszywego przekazu.
Drugim, o wiele groźniejszym, było stworzenie wrażenia, że rząd pieniądze daje telewizji, zabierając je chorym na raka. Kłamstwo wyjątkowo bezczelne w dobie rosnących nakładów na onkologię, lecz przez zainteresowanych takim produktem bardzo chętnie kupione. By je stworzyć, potrzebna była przekierowująca środki senacka poprawka, z powodów przytoczonych już wyżej – bezprawna. Przekaz poszedł jednak w świat.
W piątek dodatkowe emocje swojemu środowisku politycznemu zafundował sam prezydent, przekładając ogłoszenie decyzji na najpóźniejszą możliwą godzinę i dając tym samym pole do licznych spekulacji i również wysoce szkodliwych dla całej kampanii pogłosek o rzekomym konflikcie w obozie władzy.
Ostatecznie podpis pod ustawą się pojawił, Andrzej Duda wystąpił wspólnie z Mateuszem Morawieckim, a na konferencji przez chwilę mignął nawet Krzysztof Czabański, zapowiadający w imieniu Rady Mediów Narodowych odwołanie Jacka Kurskiego. Szef TVP kilka godzin wcześniej oddał się do dyspozycji prezydenta w imię zachowania możliwości działania kierowanej przez siebie instytucji. Równocześnie wystąpił niespodziewanie w „Gościu Wiadomości”, co budzić mogło (zapewne było to całkowicie świadome nawiązanie) skojarzenia z pamiętnym wystąpieniem Jana Olszewskiego z 4 czerwca 1992 r. Kilka godzin później na wspomnianej już konferencji z ust Andrzeja Dudy padły wszystkie obecne już wcześniej w przekazach politycznych rządu i polityków PiS (i samego prezydenta, choćby w rozmowie z TV Trwam) argumenty na rzecz dotacji, przy równoczesnym mocnym skrytykowaniu demagogicznego zestawienia wydatków na walkę z rakiem i media publiczne.
Pojawiła się wreszcie zapowiedź innego podziału pieniędzy, jak można się domyślać, dowartościowującego radio i regionalne ośrodki telewizyjne. Rozłożone w czasie, lecz w piątkowy wieczór już właściwie przesądzone odwołanie Jacka Kurskiego nie uspokoiło jednak bynajmniej przeciwników rządu, prezydenta i samej TVP. Argumentacja Andrzeja Dudy jest bowiem sprzeczna z ich planem marketingowym, a co za tym idzie – musiała zostać kolejny raz zakwestionowana.
O tym, że mamy do czynienia z wyjątkowo cynicznym teatrzykiem, wiedzieliśmy od początku, kolegów wsypała jednak bardzo aktywna na Twitterze ekspertka (choć dla wielu osób jest to określenie mocno na wyrost) od mediów społecznościowych, Anna Mierzyńska, w swoim czasie z Platformą związana mocniej niż tylko nicią politycznej sympatii.
„Trzeba przyznać, że opozycja perfekcyjnie poprowadziła i prowadzi nadal narrację o 2 mld zł” – pisze Mierzyńska na Twitterze. „Przyglądam się z podziwem dla skuteczności przekazu. Temu, kto to wymyślił – szacun branżowy”. Czyli produkt, kampania medialna, a nie szczere oburzenie, nieudawana troska o chorych.
Nic więc dziwnego, że kolejne deklaracje i tłumaczenia prezydenta i innych polityków niczego nie zmieniają. „A Wy, jak długo zastanawialibyście się, czy przekazać pieniądze tysiącom walczących z rakiem, czy na Kurskiego, Rachonia i Ogórek?” – pyta kilka godzin po podpisaniu ustawy Barbara Nowacka. To, że nikt nie został postawiony przed takim dylematem, nie ma najmniejszego znaczenia. Nie sposób jednak nie zauważyć, że do wystąpienia prezydenta PiS dość oszczędnie gospodarowało możliwościami dotarcia do społeczeństwa z prawdziwym obrazem sytuacji. Skala ataku nie została chyba doceniona, a uzasadniała ona użycie wszelkich dostępnych partiom politycznym środków – od billboardów i spotów, do orędzia premiera lub prezydenta włącznie.
Niezależnie od tego, dobrze, że wreszcie prawdziwe znaczenie dotacji ma szansę przebić się przez jazgot, często (czego też się, nie wiedzieć czemu, zbytnio nie podnosi) suflowany masowemu odbiorcy przez media mające w tym swój własny interes. Jako konkurencja już nie tylko w wymiarze walki o informacyjny monopol, a więc i skuteczność narzucania politycznych narracji, lecz w sensie czysto ekonomicznym. A przecież można spokojnie wyobrazić sobie, że sformułowany wprost postulat pozostawienia misji informacyjnej w rękach jednego lub dwóch nadawców prywatnych zdobyłby zapewne poklask polityków i sporej części wyborców.
Tak daleko zapędziliśmy się bowiem w myśleniu w kategoriach doraźnego partyjnego interesu, że umyka wielu fakt, że telewizja i szerzej – media publiczne, to nie tylko prezesi i rządy, lecz także potężna, pełniąca rozmaite funkcje organizacja, znaczący pracodawca i, przy minimum instynktu zarządzających, instytucja kulturo- i państwowotwórcza, kluczowa dla narodowej tożsamości.
Tymczasem pomysły, by Telewizję Polską „zaorać”, de facto zaś po prostu sprzedać, pojawiają się nie od dziś. Zapowiadający dziś kolejne czystki przedstawiciel opozycji w RMN i były prezes TVP Juliusz Braun ma już nawet pewne zasługi na tym polu, polegające na wyprowadzeniu z firmy większości zatrudnienia na rzecz podmiotów zewnętrznych, czego skutki współpracownicy odczuwają do dziś.
W piątek zobaczyć mogliśmy polityczną grę obarczoną bardzo dużym ryzykiem. Dla przeciwników obojętną, dla części sympatyków niezrozumiałą. Kluczowe jest, czy przekaz dotyczący rozróżnienia pieniędzy na media i zdrowie, wzmocniony sobotnimi deklaracjami, dotarł do wyborców i został przez nich zrozumiany, a tym samym – czy udało się rozbroić opozycyjne miny pod rządem i prezydentem. Saper myli się tylko raz, ale tym razem dopiero w maju dowiemy się, czy został przecięty właściwy przewód.