Pan prezydent Andrzej Duda nie weźmie udziału w uroczystości organizowanej w Jad wa-Szem, której celem ma być – przynajmniej formalnie – upamiętnienie ofiar Zagłady.
Podjął słuszną decyzję, bo wobec propozycji, którą organizatorzy skierowali do głowy państwa, a przez to do nas wszystkich, nie można było postąpić inaczej. Rola milczącego obserwatora – a to Polsce zaproponowano – przysłuchującego się biernie barbarzyńskiemu fałszowaniu historii byłaby upokorzeniem. I nie tylko prezydenta, lecz przede wszystkim obywateli RP. Obecnych i nieżyjących dziś ofiar Zagłady, tych, którzy z narażeniem życia ratowali współobywateli narodowości żydowskiej, niejednokrotnie wykazując większe poświęcenie niż znaczna część przedstawicieli organizacji syjonistycznych obmyślających sposób opowiedzenia o dramacie ginących w obozach współbraci, którzy dokładnie w tym samym czasie byli prowadzeni do komór gazowych. Bo warto wiedzieć, iż historia dzisiejszego Jad wa-Szem sięga czasów tuż przed kulminacyjnym etapem realizacji niemieckich zbrodni. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na dwa aspekty. Po pierwsze, między bajki można włożyć opowieści przedstawicieli państwa Izrael, iż zaplanowane w Jerozolimie uroczystości są od nich niezależne. Kompletna bzdura. Owszem, ich współorganizatorem jest prywatna instytucja finansowana i zarządzana przez bliskiego współpracownika Władimira Putina, ale nie miejmy złudzeń, że można sobie – nawet za kilka milionów dolarów – wynająć Jad wa-Szem bez zielonego światła ze strony rządu w Jerozolimie. Z jakiegoś powodu uznano taki sponsoring za opłacalny i na pewno nie chodzi o zasobność portfela darczyńcy. Historia Jad wa-Szem pokazuje zresztą, iż nie jest to zjawisko nadzwyczajne, a instytucja ta od swych początków – wręcz od fazy koncepcyjnej – nakierowana była nie tyle na upamiętnienie i badania naukowe, ile na wykorzystanie ich do realizacji dość konkretnych celów politycznych projektowanego, zakładanego, aż w końcu współczesnego państwa Izrael. To nie żadna spiskowa teoria, tylko wiedza, która płynie z prac izraelskich historyków. Powstaje jednak pytanie, czy zbliżające się wydarzenie, tak barbarzyńsko zapowiedziane przez prezydenta Rosji, a przecież z nim w roli głównej, nie będzie jednak przekroczeniem granic kłamstwa, które rozdepczą pamięć o ofiarach Zagłady? Bo Putin nie ma skrupułów – do Jerozolimy jedzie, by łżeć. Wyłącznie po to. Państwo Izrael rozkłada przed jego kłamstwami czerwony dywan. A to znaczy, iż zupełnie jawnie i otwarcie – bez choćby cienia pozorów – pozwoli na do bólu przedmiotowe wykorzystanie tych, którzy zostali zamordowani.
Po drugie, można założyć, że w grę Kremla – naiwnie czy cynicznie – włączy się znaczna część opozycji w Polsce. Będzie mówić o niskiej pozycji naszego kraju na arenie międzynarodowej, o tym, iż nikt się z nami nie liczy, nikt nas nie szanuje i że za rządów PiS jesteśmy marginalizowani. A ten przekaz będzie rezonował na świecie i fantastycznie wkomponuje się w atmosferę, którą Putin z takim zaangażowaniem stara się tworzyć wokół nas od kilku tygodni. Jest bowiem dokładnie tak, jak powiedział jakiś czas temu szef gabinetu prezydenta – każdy, kto dziś w jakikolwiek sposób włącza się w tworzenie złego wizerunku Polski na świecie, musi mieć świadomość, że robi to, czego życzy sobie władca Rosji. Nikt nie odmawia opozycji prawa do krytykowania rządzących – ale na wszystko jest czas. Są chwile, w których trzeba powstrzymać własne ambicje czy niechęć, bo uprawianie polityki to nie „bronienie swoich do upadłego”, lecz „bronienie swojego państwa do upadłego”. Schetyna, Kidawa-Błońska, Czarzasty, Kosiniak-Kamysz i inni będą mieli jeszcze milion okazji, by powiedzieć, jak bardzo nie podoba im się dzisiejszy rząd i PiS, ale gdy Putin lub ktokolwiek inny mówi źle o Polsce, wszyscy oni powinni nasze państwo wychwalać pod niebiosa.