Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Komu zaświeci słońce

Kampania prezydencka będzie się przeplatała z kolejnymi etapami agonii Platformy Obywatelskiej. Być może jako takiej, być może tylko w kształcie, jaki znamy. PiS zdaje się uciekać do przodu, podejmując od nowa walkę na najtrudniejszym i najważniejszym froncie, na którym wygrana przyniosłaby Polakom najistotniejszą poza zwiększonym bezpieczeństwem ekonomicznym i militarnym zmianę – uwolniony od paramafijnych patologii wymiar sprawiedliwości. Opozycja podejmie zapewne walkę w obronie „nadzwyczajnej kasty”, równocześnie jednak będzie musiała poważnie się zająć sobą.

Polacy są tak agresywni, a to dlatego, że nie ma słońca/nieomal przez siedem miesięcy w roku, a lato nie jest gorące/tylko zimno i pada, zimno i pada na to miejsce w środku Europy/gdzie ciągle samochody są kradzione, a waluta to polski złoty” – cedził w utworze „Cztery pokoje” Kazik Staszewski 20 lat przed wyborami prezydenckimi, w których z Andrzejem Dudą zmierzy się między innymi Małgorzata Kidawa-Błońska.

Trochę z Komorowskiego, trochę z Kopacz

Stary tekst Kazika przypomniał mi się, gdy zaczęły docierać do mnie fragmenty sobotniego wystąpienia wyłonionej właśnie w głosowaniu partyjnego aktywu kandydatki Platformy Obywatelskiej na prezydenta. Zgodnie ze wszystkimi przewidywaniami Kidawa-Błońska wygrała z drugim zgłoszonym do tej ewidentnie ustawionej imprezy kandydatem Jackiem Jaśkowiakiem olbrzymią większością głosów. I nie ma w tym nic ciekawego, tak jak nic ciekawego nie ma nam do powiedzenia Małgorzata Kidawa-Błońska. Ot, trochę pogardy wobec konkurencji (konkurenci nie mają tytułów ani imion, tylko nazwiska), wymieszanej z okrągłymi i infantylnymi słówkami w stylu Ewy Kopacz.

Pełno komentarzy porównujących panią marszałek do Bronisława Komorowskiego, jednak dużo w niej także byłej premier, co było słychać i podczas debaty z Jaśkowiakiem, gdzie podkreślała to, że jest kobietą, co daje jej kompetencje do pełnienia ważnych funkcji i gwarancję spojrzenia na istotne sprawy w inny, kobiecy sposób. Jednak potencjalne wpadki i niezamierzone bon moty nie będą jedyną ani nawet główną atrakcją nadchodzących miesięcy, jakiej możemy się spodziewać po Platformie.

Jak mocnym graczem jest „król Europy”?

Od kilku dni w mediach trwa wielki festiwal Donalda Tuska. Książka, w której zachodni blichtr miesza się z kompleksami prowincjusza z postkomunistycznej Europy Wschodniej i obowiązkową porcją nienawiści do przeciwników politycznych, przedstawiana jest jako wydarzenie, przełom nawet, choć nie wiadomo, czemu mający służyć. Przecież Tusk na urząd prezydenta nie kandyduje. Przynajmniej na razie, dodają niektórzy, spodziewający się po dawnym premierze wszystkiego najgorszego. Nie brak głosów, że Tusk zamierza ostatecznie zniszczyć Grzegorza Schetynę, choć nie wiadomo, czy samego, czy z całą Platformą. Szef Europejskiej Partii Ludowej sugeruje, że potrzebna jest nowa partia chadecka, tworzona przez „nowych ludzi”, lecz nie wiadomo, czy sam do tej grupy się zalicza.

Jednak i Grzegorz Schetyna nie jest w sytuacji beznadziejnej, ponieważ wszystko wskazuje na słaby wynik jego potencjalnej partyjnej następczyni, z którą tak się przypadkiem składa związana jest mniej lub bardziej cala konkurencja. Z Tuskiem zaś nigdy nie wiadomo, czy przypadkiem nie przecenia on swoich sił, a jego zwolennicy nie wyolbrzymiają w swoich politycznych planach jego rzekomej społecznej popularności. Zarówno brak pozytywnego wpływu aktywności Tuska na wybory do Parlamentu Europejskiego, jak i jego wymiganie się od pojedynku z Andrzejem Dudą pokazują, że nie jest on tak mocnym graczem, za jakiego wiele środowisk wciąż go ma. Jedyny pewnik to wzajemna niechęć Tuska do Schetyny, Schetyny do Tuska, a także pomiędzy liderem Platformy a partyjnymi kolegami i koleżankami, kwestionującymi jego przywództwo.

Kwity na Schetynę

Tymczasem nie można nic jednoznacznie stwierdzić w kwestii skuteczności Schetyny bez odpowiedzi na pytanie, którą zna tylko on sam – czy zależało mu na wygraniu którychkolwiek z ostatnich wyborów, łącznie z nadchodzącymi. Jak wielokrotnie wskazywałem w swoich tekstach, wcale nie było to pewne, ponieważ im mocniejsza stawałaby się pozycja PO w polityce krajowej, tym większą pokusę odsunięcia Schetyny i powrotu na jego miejsce czułby Tusk. Zamiast więc odzyskiwać – nie dla siebie – władzę, przewodniczący Platformy wybrał najlepiej sobie znaną drogę gabinetowych intryg, z których, jak widzimy nawet na przykładzie prawyborów, konkurencja wychodzi osłabiona.

Już początek nowego tygodnia przynosi zapowiedź wojny na kwity, która będzie się rozgrywała wokół Platformy, dzieląc to środowisko. Ujawnione przez „Wprost” informacje na temat fundacji Państwo Prawa uderzają w otoczenie Grzegorza Schetyny, z tekstu wynika bowiem, że do osób z nim związanych trafiały bez wiedzy działaczy idące w miliony złotych kwoty za niesprecyzowane bliżej usługi. Trudno się spodziewać, że akcja ta zakończy się na jednym artykule. Stan ten będzie trwał co najmniej do wyborów władz partii, a najpewniej dłużej – do wyborów prezydenckich. Czy czas ten Donald Tusk faktycznie wykorzysta na tworzenie nowej partii? Sprzyja mu słabość PO, lecz poza tym nie ma żadnego innego atutu. Rynek jest bowiem niewielki i nasycony. Tusk musiałby albo podzielić się wyborcami z PSL i resztkami Platformy, albo próbować przejąć któreś z istniejących środowisk. Dawna partia jest jednak obciążona wieloma porażkami i złymi skojarzeniami, których znaczenie obecność Tuska podniosłaby do kwadratu.

Pewne sygnały mogłyby świadczyć, że były premier zainteresowany byłby jakąś formą współpracy z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem, jednak to postawiłoby go w pozycji mocno konfliktogennej z młodszym, ambitnym i dopiero tak naprawdę rozpędzającym się liderem ludowców.

Ludowcy poczuli wiatr w żaglach

Politycy PSL zaś prowadzą własną grę. Cytując Kaczmarskiego, „poczuli silę i czas” i, ogłaszając już oficjalnie start Władysława Kosiniaka-Kamysza w wyborach, zaczęli równocześnie dość ostro się targować z resztą opozycji. W zeszłym tygodniu dwóch ważnych polityków stronnictwa wysłało w eter dość czytelny komunikat – zjednoczona opozycja będzie potrzebowała Kosiniaka-Kamysza w drugiej turze, ponieważ jego elektorat nie poprze żadnego innego kandydata i swoje głosy przerzuci na Andrzeja Dudę.

Ludowcy przypominają nawet, że w 2005 r. poparli Lecha Kaczyńskiego w drugiej turze przeciwko Tuskowi. Rozumowanie to jest na swój sposób logiczne, nie wyjaśnia jednak, dlaczego w takim razie uważają się za najlepszą alternatywę dla urzędującego prezydenta i jak wyobrażają sobie poparcie dla swojego kandydata ze strony lewicy, skoro równocześnie sugerują poparcie, może nawet oficjalne, Dudy w starciu z Kidawą-Błońską lub osobą zgłoszoną przez Nową Lewicę. Taki ruch zaś, przy założeniu ok. 10 proc. Kosiniaka-Kamysza w pierwszej turze, wzmacnia przewagę Andrzeja Dudy do poziomu 60 do 40 dwa tygodnie później. Gdzie w tym miałby się odnaleźć Tusk?

Na razie wszystko wskazuje na to, że Tusk niewiele zrozumiał z tego, jak polska polityka zmieniła się po jego wyjeździe. Nie przedstawia żadnej nowej propozycji oprócz typowego dla elit III RP samozadowolenia, w ocenie bieżących wydarzeń nie jest w stanie wyjść poza agresywne slogany o nienawidzącym wszelkiej niezależności Jarosławie Kaczyńskim. Równocześnie chciałby stanąć na czele jakiejś fali protestu i niczego w tym kierunku nie zrobić, patrząc najwyżej, pod czyją pracę się podczepić. Jak teraz, gdy z pozorną troską stwierdza, że Unia zauważy tylko masowy opór przeciw zmianom w sądach. Komu więc zaświeci słońce, obiecane przez Kidawę-Błońską?

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski