Sąd Najwyższy uznał, że Krajowa Rada Sądownictwa jest organem niedającym rękojmi wystarczającej niezależności od władzy ustawodawczej i wykonawczej. Stwierdził tak, m.in. uznając za przesłanki do wydania takiej opinii, zdanie Naczelnej Rady Adwokackiej, Krajowej Izby Radców Prawnych, rad wydziałów prawa polskich uniwersytetów, europejskich stowarzyszeń adwokatów oraz europejskiej sieci rad sądownictwa. Słowem, zdaniem SN o tym, czy działanie KRS spełnia wymogi polskiego prawa, przesądzać mają środowiska prawnicze, które same bezpośrednio zainteresowane są ograniczeniem jakichkolwiek zmian w polskim wymiarze sprawiedliwości. Zmian, których domagają się ci, dla których wymiar sprawiedliwości powstał – obywatele. Setki, jeśli nie setki tysięcy spraw pokazują bezkarność sędziów nieodpowiadających w żaden sposób za błędy, zaniechania i zwykłe łajdactwa, jakie popełniają w swojej pracy. Właśnie takie sprawy opisywane przez lata spowodowały artykułowane przez ofiary sądowego bezprawia postulaty powołania ciał, które egzekwować będą odpowiedzialność sędziów za decyzje, jakie podejmują w imieniu Rzeczypospolitej. Te postulaty stały się treścią programów politycznych partii, które wygrały wybory. Właśnie dlatego powstała Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego. Ta jednak, zdaniem trzech sędziów Sądu Najwyższego, nie jest… sądem. W obu tych sprawach sędziowie wydali opinię, podpierając się wyrokiem Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Ten, ku niezadowoleniu polskiej opozycji oraz samych zbuntowanych sędziów, umył ręce od oczekiwanej przez nich „delegalizacji” KRS i stwierdził, że oceny polskiej KRS dokonać powinny polskie instytucje. Sąd Najwyższy uznał za nieistotne, że decyzje o wprowadzeniu do polskiego systemu prawnego nowego kształtu Krajowej Rady Sądownictwa oraz Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego podjęte zostały w pełnej zgodzie z polskim prawem: decyzją Sejmu, Senatu, podpisem prezydenta RP oraz dodatkowo Trybunału Konstytucyjnego, który potwierdził w swoim wyroku zgodność ustawy wprowadzającej o KRS z konstytucją. Mimo to SN uznał, że wszystkie sądy w Polsce mają mieć obowiązek weryfikowania, czy sędziowie orzekający w zwykłych sprawach zwykłych ludzi powołani zostali przez KRS w sposób zgodny z prawem. Tym samym SN postawił się w roli instytucji kwestionującej legalność działania innych instytucji państwa polskiego. W polskim systemie prawnym prawo do takich działań ma tylko TK, co zresztą wynika wprost ze stosownego przepisu znajdującego się w Kon-Sty-Tu-Cji. Sąd Najwyższy najwyraźniej też chciałby takie prawo mieć. Co więcej – w czasie swojej ostatniej wizyty w siedzibie Europejskiej Partii Ludowej u boku Donalda Tuska marszałek Senatu Tomasz Grodzki zapowiedział powołanie nowego ciała, które zajmie się… oceną zgodności ustaw z konstytucją. Ma być to zespół senacki „złożony z wybitnych prawników”, a oceniane będą nie tylko ustawy aktualnie wpływające do Senatu, lecz także te, które wpłynęły w przeszłości. Co prawda z bronionej przez profesora Grodzkiego konstytucji wynika, że tę kompetencję posiada wyłącznie TK, ale odkąd trybunałem nie rządzi Andrzej Rzepliński, opozycja uważa, że stracił zdolność do wykonywania swoich zadań i postanowiła stworzyć w to miejsce coś innego. W ten sposób funkcjonuje od dłuższego czasu również tzw. gabinet cieni, którego członkiem ciągle zresztą jest marszałek Tomasz Grodzki. Tyle tylko, że „gabinet cieni” nie jest rządem. Sąd Najwyższy nie jest Trybunałem Konstytucyjnym. Nie jest nim również Senat ani tym bardziej zespół senatorów. Próba nadania sobie nieistniejących kompetencji to zwykłe uzurpowanie władzy. Równie dobrze możemy sobie wyobrazić, że szef „gabinetu cieni” nie wygrywając wyborów, wchodzi do kancelarii premiera i próbuje zwalniać albo powoływać ministrów. Cień ministra zdrowia wydaje pozwolenia na handel lekami, a cień ministra obrony narodowej wydaje polecenia żołnierzom. To po prostu bezprawie. Tak nie działa demokratyczne państwo. Jednak dzisiejsze orzeczenie SN poza pokazem jawnego bezprawia jest też aktem politycznym, obliczonym na potencjalnie niebezpieczne konsekwencje. Nie wchodząc w zawiłości prawne, chodzi o to, aby każdy sędzia, który nie zgadza się ze zmianami w polskim wymiarze sprawiedliwości, miał możliwość powołania się na wyrok SN po to, aby stwierdzić, że sędziowie powołani przez KRS w istocie nie są sędziami, a z tego wynika, iż podjęte przez nich decyzje nie są wyrokami, a więc nie mają mocy obowiązującej. Co to ma w praktyce oznaczać? Że zwykli obywatele, którzy trafią do sądów ze swoimi sprawami, mogą zostać wzięci za zakładników przez sędziów walczących o to, aby w sądach nie zaszły żadne zmiany. Odpowiedzialnością rządzących w Polsce jest nie dopuścić do takiego stanu rzeczy.