Polskie elity w zeszłym tygodniu podzieliły swoje siły na obronę Romana Polańskiego i sędziego Pawła Juszczyszyna z Olsztyna odwołanego przez ministra Zbigniewa Ziobrę, a wraz z nim „wolnych sądów” jako takich. I choć teoretycznie sprawy te mogłyby wydawać się odległe, to jednak wcale takimi nie są, bo sprawa Polańskiego pokazuje w praktyce, jak wygląda moralność i filozofia życiowa osób aspirujących do bycia elitą i autorytetem w dziedzinie prawa, moralności i polityki. Za hasłami o obronie demokracji idzie nieskrywane przekonanie, że niektórym wolno więcej.
W 2009 r. Romana Polańskiego poszukiwanego od lat listem gończym zatrzymano w Szwajcarii, gdzie dłuższy czas przebywał w areszcie domowym. W jego obronie stanęło wówczas polskie środowisko filmowe i artystyczne, jakkolwiek, o czym również trzeba pamiętać, niecałe.
Dominowała jednak przyjęta również przez polityków i większość medialnych komentarzy narracja, którą w swoim liście przedstawiło Stowarzyszenie Filmowców Polskich.
Pod żądaniami uwolnienia Polańskiego podpisali się wówczas m.in.: Jacek Bromski, Izabela Cywińska, Agnieszka Holland, Jerzy Skolimowski, Dorota Stalińska i Andrzej Wajda, a działania zgodne z duchem związkowej korespondencji podjęło szybko Ministerstwo Kultury pod wodzą Bogdana Zdrojewskiego i MSZ Radosława Sikorskiego. Żeby było ciekawiej, czyn Polańskiego sprzed lat tłumaczono nie tylko innym klimatem obyczajowym i ówczesnym moralnym przyzwoleniem dla takich, a nie innych zachowań, lecz nawet traumą związaną z wojennymi losami narodu żydowskiego (argumentacji tej w obronie Romana Polańskiego używali choćby Jacek Bromski i Krzysztof Kłopotowski, przy czym ten pierwszy porównywał przypadek reżysera do historii Żydów wydawanych przez Szwajcarię Trzeciej Rzeszy). Pojawił się wreszcie kluczowy dla całego myślenia elit argument, że artystom w sumie wolno więcej, przy czym praktyka całej III RP, w tym jej aktywnych do dziś ekspozytur, przede wszystkim sądowniczych, potrafi pod artystów w zależności od sytuacji podstawić roztargnionych sędziów o lepkich rękach, polityków o filozoficznym podejściu do oświadczeń majątkowych czy wreszcie dziennikarzy, którzy nie potrzebują do zdobywania szos ani stosownych dokumentów, ani obowiązkowych dla innych badań technicznych.
Po drodze coś się jednak zmieniło. Zapewne w dużym stopniu dzięki akcji „#MeToo”, w której osoby molestowane przez wpływowe postaci świata kultury i rozrywki decydowały się przerywać milczenie, łamiąc tym samym obowiązujące od lat niepisane umowy i potwierdzając równocześnie wiedzę tyleż tajemną, co powszechną. Kiedy jednak na Zachodzie przeciw Polańskiemu protestowały feministki, u nas na długo pozostawiono to „prawicowym oszołomom”. Opór wobec fetowania artysty wybitnego, lecz i z poważną skazą, można było więc przedstawiać jako polską zawiść, niezrozumienie twórczej jednostki, niechęć do człowieka sukcesu, a czasem nawet i akt antysemityzmu, nigdy natomiast jako zwykle upomnienie się o godność kobiety w show-biznesie, choćby kobietą tą miała być stręczona przez własną matkę znarkotyzowana dziewczynka. Krzysztof Zanussi, mówiący o trzynastoletniej prostytutce, i rozwijająca jego myśl Dorota Stalińska, opowiadająca o dwunastolatkach usidlających starszych mężczyzn i domagających się wódki i narkotyków, stali się symbolem podejścia polskiego środowiska artystycznego do tematu. Kiedy powstawały środowiskowe listy w obronie Polańskiego, obok osób z ugruntowaną pozycją podpisywali się też chętnie młodzi, niezależni i aspirujący twórcy oraz organizatorzy imprez kulturalnych, dla których ważniejsza od tego, co myśleli prywatnie, okazała się szansa, by ich nazwiska choć raz znalazły się obok kilkudziesięciu mistrzów, tuzów i autorytetów.
Tym większym szokiem dla środowiska musiał więc być sprzeciw grupy studentów łódzkiej Szkoły Filmowej przeciw zaplanowanemu w ramach festiwalu CINERGIA spotkaniu z reżyserem. W proteście ewidentnie widać wpływ akcji „#MeToo” – według jego autorów spotkanie „byłoby lekceważące wobec wszystkich osób, które doświadczyły przemocowych zachowań seksualnych". Tyle tylko, że w naszych warunkach „#MeToo” jest teorią, fetowanie Polańskiego zaś praktyką. Od swoich podopiecznych odciął się rektor mówiący między innymi o „rozdygotanych atakach medialnych”, aktor Olgierd Łukaszewicz, dziwiący się, że moralne oceny mogą być ważniejsze od potencjalnego „wzbogacenia” płynącego ze spotkania z wielkim twórcą, później zaś gromy zaczęli ciskać na nich kolejni celebryci. Znany z ataków na PiS i tandetnych komedii Andrzej Saramonowicz napisał na Facebooku:
Znamienne, że kiedy na Twitterze na krytykę Polańskiego pozwala sobie ktoś wywodzący się z szeroko pojętego lewicowego środowiska medialnego, szybko zostaje przywołany do porządku przez „silnych razem” obrońców demokracji i konstytucji. Bardzo charakterystyczne są reakcje na wpis dziennikarki radia Tok FM Karoliny Opolskiej.
„Widziałam dziś na Instagramie zachwyt pewnej celebrytki, że stała niecały metr od R. Polańskiego (ah! Ah!)” – pisze na Twitterze Opolska. „Pozazdrościć – pedofil-gwałciciel na wyciągnięcie ręki! Doprawdy nie jestem w stanie zrozumieć, jak można relatywizować to, czego dopuścił (dopuszczał?) się Polański”. W odpowiedzi oprócz relatywizowania winy Polańskiego dziennikarka spotyka się z zarzutem o… sprzyjanie księżom pedofilom. Okazuje się, że na niektóre tematy w pewnych kręgach wciąż lepiej jest się nie wypowiadać.
W tym tekście nie chodzi o Polańskiego czy tym bardziej jego twórczość, ale o hipokryzję polskich elit, która czasem lubi nam pokazać się w całej swojej obrzydliwej krasie. W takich sytuacjach bolesną lekcję otrzymują osoby, które chcą w praktyce odwołać się do wartości teoretycznie bliskich przecież środowiskom głoszącym wrażliwość czy to lewicową, czy feministyczną. Piękne hasła kończą się jednak tam, gdzie zaczyna się konkretny przypadek kolegi, mistrza, autorytetu. I tu znów zazębiają się sprawy odpowiedzialności Polańskiego i swobody wypowiedzi jego krytyków i obrony polskiego sądownictwa czy szerzej – status quo zastanego przez PiS w roku 2015 i zmienionego wciąż w stopniu dalece niewystarczającym. Tak się bowiem składa, że praktycznie każdy przywołany w tym tekście obrońca Romana Polańskiego jest również bojownikiem o „wolne sądy”, krytykiem „łamania konstytucji” i obrońcą demokracji. Warto o tym przypominać, zderzać niewygodne cytaty i łączyć pozornie odlegle kropki, również po to, by ta część krytyków zmian, która opiera swoje stanowisko na poglądach naiwnych, lecz wynikających ze szczerych przesłanek, miała szansę zorientować się, jakich spraw i w jakim towarzystwie bronią.
Polański odwołał spotkanie z młodzieżą, inna impreza z jego udziałem przebiegła nie bez problemów. W niedzielę w obronie sądów demonstrowały zaś bardzo skromne grupki opozycjonistów. Dobre samopoczucie przedstawicieli elit jednak nie opuszcza, oba przywołane tu tematy będą się przeplatać jeszcze bardzo długo.