W Izbie Reprezentantów trwają przesłuchania dotyczące spółki, w której gigantyczne pieniądze zarabiał Aleksander Kwaśniewski. Poza kilkoma chlubnymi wyjątkami (czapki z głów dla Antoniego Rybczyńskiego) w polskich mediach nikt się tą sprawą nie interesuje. O co chodzi? O to, że w USA trwa kolejny etap politycznej wojny Partii Demokratycznej z prezydentem USA. Po uzyskaniu większości w niższej izbie amerykańskiego parlamentu tamtejsza lewica przeszła do realizacji zapowiedzi z początków prezydentury Trumpa.
Pretekstem są relacje Trumpa z nowym prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim, a konkretnie treść rozmów telefonicznych, które panowie ze sobą prowadzili. W największym skrócie Demokratom nie podoba się, że Trump miał naciskać na Ukrainę, aby ta przeprowadziła śledztwo w sprawie, z którą związany jest Hunter Biden, syn Joe’ego Bidena, wiceprezydenta za czasów Barracka Obamy i jednego z potencjalnych kontrkandydatów Donalda Trumpa w nadchodzących wyborach prezydenckich. Zdaniem przeciwników Trumpa, prezydent USA miał uzależniać amerykańską pomoc wojskową dla Ukrainy od tego, czy ukraińska prokuratura wznowi umorzone śledztwo przeciwko jednemu z tamtejszych oligarchów Mykoła Złoczewskiego. Ten zatrudniać miał między innymi Huntera Bidena, syna ówczesnego wiceprezydenta USA, oraz Aleksandra Kwaśniewskiego. Praktyka polityczno-gospodarczego życia Ukrainy i terenów byłego ZSRS wskazuje, że mógł być to sposób ochrony własnych interesów i próba uwiarygodnienia się na zachodzie. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że w czasie, kiedy syn Joe’ego Bidena rozpoczął pracę razem z Aleksandrem Kwaśniewskim dla ukraińskiego oligarchy, sam Joe Biden zaczął na polecenie swojego szefa Barracka Obamy zajmować się kryzysem ukraińskim. Po latach od samego Joe’ego Bidena dowiedzieliśmy się, że użył on politycznego szantażu, żeby w 2015 roku w czasie swojej wizyty na Ukrainie… zwolnić ukraińskiego prokuratora generalnego, który interesował się spółką jego syna. Oto słowa Joe Bidena, który tak opisuje spotkanie z ówczesnym prezydentem Poroszenko: „Biden: nie dam wam miliarda dolarów; Poroszenko: nie możesz nie dać, nie jesteś prezydentem. Biden: to zadzwoń do niego. Mówię ci, że nie dostaniesz miliarda dolarów, wyjeżdżam za sześć godzin. Jeśli prokurator generalny nie zostanie do tego czasu zwolniony, nie dostaniecie miliarda dolarów”. Relacjonujący tę rozmowę kilka lat później w czasie spotkania w Council of Foreign Relations Joe Biden dodał jeszcze coś od siebie: „No i sukinsyn zwolnił prokuratora i zatrudnił na jego miejsce kogoś porządnego”. Media wspierające opozycję w USA twierdzą, że ta wypowiedź Bidena to po prostu coś w rodzaju „bigosowania”, które znamy z naszej praktyki politycznej. Uważają, że prokurator nie prowadził śledztwa w sprawie syna Bidena i że i tak miał być zwolniony, bo chciały tego międzynarodowe organizacje pomagające finansowo Ukrainie w czasie wojny z Rosją. Jednak fakty są nieubłagane. Pieniądze przesyłane były do rodziny Joe Bidena, Joe Biden zabiegał skutecznie o zwolnienie prokuratora, a śledztwo zostało umorzone. Wznowienia tego śledztwa miał domagać się Donald Trump. W czasie medialnej burzy po przesłuchaniach przypomniano również, że w sprawie pieniędzy Bidena i Kwaśniewskiego głos zabierał też łotewski kontrwywiad finansowy, który podał, że na konto Aleksandra Kwaśniewskiego cypryjska spółka ukraińskiego oligarchy przekazała kwotę miliona stu pięćdziesięciu tysięcy dolarów. Oglądając relacje zza oceanu i czytając, co piszą o tym tamtejsze media, wiem już, że w Polsce ta sprawa nie wywołuje żadnych politycznych pytań. Ale kiedy tylko sobie z tego zdaję sprawę, zaczynam się zastanawiać, jak wyglądałyby czołówki polskich serwisów informacyjnych i pierwsze strony gazet, gdyby te płatności nie docierały na konta Kwaśniewskiego, lecz kogoś związanego na przykład z polską prawicą.