Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Senat z widokiem na Belweder

Kolejny tydzień nie przyniósł właściwie żadnego rozstrzygnięcia w sprawie Senatu. PiS nie przeciągnął na swoją stronę nikogo z senatorów opozycyjnych, ci zaś nie przedstawili, w odróżnieniu od partii rządzącej, swojego kandydata na marszałka. Partie zgłosiły swoje protesty wyborcze, równocześnie kwestionując zasadność skarg przeciwników. W tle trwa zaś wybijanie się na samodzielność Lewicy i ludowców w ramach opozycji oraz przymiarki do zmiany pokoleniowej w Platformie. Tymczasem na Senat warto patrzeć również w kontekście coraz bliższych wyborów prezydenckich.

 

W chwili, w której poznaliśmy wyniki wyborów do obu izb parlamentu, opozycja przedstawiła dość prosty i z jej punktu widzenia logiczny plan działania. Pozbawienie PiS większości w izbie wyższej parlamentu miałoby stać się pierwszym punktem w procesie odzyskania Polski. Kolejny etap to wybory prezydenckie, w których wspólny kandydat opozycji miałby pokonać Andrzeja Dudę. W efekcie, dysponując zarówno Senatem, jak i „dużym pałacem”, siły dawnej Koalicji Europejskiej blokowałyby wszystkie działania rządu Prawa i Sprawiedliwości. Dokończeniem dzieła miałyby być kolejne wybory parlamentarne. W ten sposób w 2023 r. dzisiejsza opozycja dysponowałaby, jak niecałe 10 lat wcześniej, wszystkimi ośrodkami władzy. Tak, by było tak, jak było.

Konfederacja – powtórka historii Kukiz ‘15

Plan ten nie jest oczywiście niemożliwy do wykonania. Każda władza stopniowo się zużywa i trudno spodziewać się, by inaczej stało się z rządami Zjednoczonej Prawicy. Utrata Senatu wybiła jej polityków z rytmu, jak się w pierwszej chwili wydawało, całkowicie zwycięskiego marszu, który w ambicjach wielu miał być marszem po większość konstytucyjną, a skończył się na pewnym, lecz symbolicznym zmniejszeniu stanu posiadania przy równoczesnym zwiększeniu społecznego poparcia. Wzmocnienie partii współtworzących obóz prawicy obudziło ambicje jej liderów, co jednak zapewne nie stanie się przyczyną większych problemów i zakończy się wraz z ogłoszeniem składu nowego rządu. Inną zmianą jest pojawienie się w Sejmie Konfederacji, choć tu trzeba jasno napisać, że większość analiz, również dziennikarzy przyjaznych rządzącym, opiera się na fałszywym założeniu, że po raz pierwszy w parlamencie pojawiła się siła umiejscowiona na prawo od PiS. Tymczasem spora część dzisiejszych konfederatów cztery lata temu współtworzyła obóz Pawła Kukiza, znajdujący się wówczas w bardzo podobnym miejscu politycznego rozkładu poglądów i wartości, a jednak wówczas mało kto postrzegał go jako zmartwienie dla partii Jarosława Kaczyńskiego. Konfederacja będzie atakować PiS, budując swoją polityczną tożsamość na wynajdywaniu słabych punktów w konserwatywnej narracji rządzących, lecz i to nie jest w debacie, również parlamentarnej, niczym nowym. Można jednak spodziewać się, że w niektórych sprawach będzie to jednak nie tyle przeciwnik, co trudny, nieprzewidywalny i kapryśny, lecz jednak sojusznik. Co więcej, nadal można oczekiwać powtórki z historii Kukiz’15, powolnego różnicowania się odłamów, frakcji i środowisk politycznych w ramach tego ugrupowania parlamentarnego. Co ciekawe, podobną strategię (ataku na PiS z pozycji konserwatywnych) od pewnego czasu praktykują również niektórzy ludowcy, co pozostaje nie bez znaczenia w kontekście przyszłych wyborów prezydenckich. Wróćmy jednak do Senatu.

O przewodniej roli Platformy wśród opozycji można zapomnieć

Plan na powrót dzisiejszej opozycji do władzy wymaga, oprócz poparcia wyborców, jednej podstawowej rzeczy – zachowania największej możliwej jednomyślności poszczególnych uczestników paktu oraz uznania przez wszystkich hegemonii PO. Tymczasem wybory do Sejmu przemeblowały tę część sceny politycznej dość radykalnie. Podczas gdy Platforma (i Nowoczesna, którą jednak trudno traktować jako samodzielny podmiot) okopała się na pozycji bezideowego anty-PiS, zarówno SLD, jak i PSL postanowiły przy okazji samodzielnego startu mocniej zaznaczyć swoją odrębność w kwestiach ideowych. Ruch ten, w połączeniu z pewnym odświeżeniem formuły, zarówno w wydaniu lewicowym (połączenie haseł skrajnej lewicy obyczajowej z silniejszym niż w wypadku samego SLD czy Wiosny naciskiem na kwestie socjalne), jak centroprawicowym (akcentowanie konserwatyzmu i tradycji ludowej, kreowanie się na partię merytoryczną i zdolną do współpracy przy danych sprawach, a nie pod partyjnymi szyldami), okazał się skuteczny. I Lewica, i ludowcy uciekli spod politycznego topora, jednak udało im się to dopiero wtedy, gdy stali się alternatywą dla Platformy. Jednomyślność przestała się opłacać, warto natomiast budować własną markę, zwłaszcza że, wbrew lansowanej przez lata tezie, na polskiej scenie politycznej nagle zrobiło się znów mnóstwo miejsca dla praktycznie wszystkich opcji i poglądów. Posłuszeństwu wobec Platformy nie sprzyjają też wewnętrzne problemy tej partii, zakwestionowanie przywództwa Schetyny i bunt młodych działaczy, który wyłonić może jednak jedynie personalną, lecz już nie programową, merytoryczną zmianę. W takich warunkach o jednomyślność będzie więc coraz trudniej, a o przewodniej roli Platformy możemy, przynajmniej na jakiś czas, zapomnieć. Tym bardziej że proces łowienia wyborców tej partii przez pozostałe siły opozycji dopiero się rozpoczyna. Elektorat lewicy obyczajowej, mając do wyboru Platformę, która wiele obiecuje, lecz boi się to zrobić, i dający szansę realizacji jego postulatów SLD, nie będzie się raczej wahał. Analogicznie wyborca bardziej konserwatywny, mający problem z głosowaniem na PiS, może zwrócić się w kierunku PSL. Co ciekawe, nawet Konfederacja liczy na to, że najbardziej liberalni gospodarczo wyborcy PO przekażą jej swoje poparcie, i faktycznie, jeśli główną motywacją były dla kogoś kwestie ekonomiczne, nie jest to rzecz całkowicie niemożliwa do wyobrażenia. Tymczasem w ramach dawnej koalicji nie ma nawet jednomyślności w kwestii sposobu wyłonienia kandydata na marszałka Senatu. Platforma uważa, że ma prawo taką osobę wyznaczyć, jej partnerzy zaś chcieliby jednak jakichś negocjacji w tej sprawie. Rzadko zauważanym w analizach czynnikiem jest też nierówny podział okręgów z szansą na mandat dla opozycji, w wyniku którego Platformie przypadły 43 mandaty, a jej sojusznikom – jedynie pięć, co może budzić pytania o dalszy sens współpracy przy o wiele korzystniejszym dla reszty graczy podziale miejsc w Sejmie.

Prezydencki kandydat opozycji?

Otoczenie Andrzeja Dudy powinno śledzić to wszystko bardzo uważnie, ponieważ przebieg wyborów opozycyjnego marszałka Senatu stanowić może przedsmak analogicznej procedury przed wyborami prezydenckimi. Tu również mamy kandydata PiS i znak zapytania po drugiej stronie. Nie wiemy, czy dojdzie do prawyborów, czy wystawienia kandydatów przez poszczególne partie i poparcia kontrkandydata prezydenta Dudy walczącego w drugiej turze. Ważnymi punktami zapalnymi mogą okazać się rozbudzone ambicje chcących podkreślić swoją autonomię SLD i PSL, a z drugiej strony chęć umocnienia swojego przywództwa poprzez pokierowanie kampanią prezydencką, ze wskazaniem kandydata włącznie, przez potencjalnego nowego lidera PO. Co więcej, na dziś trudno wyobrazić sobie kandydata kompromisu całej „demokratycznej” opozycji. Robert Biedroń byłby zbyt lewicowy, Władysław Kosiniak-Kamysz zbyt konserwatywny, kandydat Platformy zaś, cóż… Byłby z Platformy. Co ciekawe, nikt nie mówi w kontekście tych wyborów o Pawle Kukizie, choć nie wiemy, czy zrezygnował on zupełnie z ambicji prezydenckich. Kandydatem całej opozycji nie zostanie, lecz co z PSL? Czy lekiem na takie aspiracje ma być pomysł uczynienia Kukiza wicemarszałkiem Sejmu lub szefem klubu parlamentarnego?

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Senat #Prezydent RP

Krzysztof Karnkowski