10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

„Polska zaradna” zbiera paragony

Tydzień temu, podczas lubelskiej konwencji przedwyborczej Prawa i Sprawiedliwości, prezes Jarosław Kaczyński zapowiedział rozłożoną w czasie, lecz bardzo radykalną podwyżkę płacy minimalnej. Przeciwnicy wieszczą już falę bankructw i koniec drobnej przedsiębiorczości w Polsce, dławionej przez nowe fale inflacji i bezrobocia. Zwolennicy widzą szansę na podniesienie poziomu życia i wzrost innowacyjności naszej gospodarki, która, 30 lat po zmianie ustroju, nie może w nieskończoność opierać się na taniej sile roboczej.

Jestem komentatorem społeczno-politycznym, nie zaś dziennikarzem ekonomicznym, dlatego nie podejmuję się fachowej oceny argumentacji obu stron. Jednak oba sposoby oceny propozycji, czy raczej zapowiedzi PiS wpisują się w o wiele szersze niż tylko ekonomiczne sposoby myślenia o Polsce. 

Pracodawca prywatny, jednostki budżetowe i samorządowe

Znów odżywa konflikt Polski solidarnej z Polską liberalną, a argumenty wielokrotnie skompromitowane zderzają się z praktyką ostatnich kilku lat. Podział nie jest jednak tym razem tak klasycznie umiejscowiony, jak w wielu innych konfliktach rozrywających polską politykę, ponieważ część sympatyków prawicy uległa propagandzie klęski, którą już na początku ustawiło kilka fałszywych informacji, choćby o podwyżce ZUS dla drobnych przedsiębiorców. W medialnej nawałnicy umykają nie tylko szczegóły, lecz i fakty zasadnicze. Ot, można by na przykład odnieść wrażenie, że żyjemy w państwie, w którym jedynym pracodawcą jest sektor prywatny. A przecież mamy całą sferę budżetową, mamy samorządy, będące w wielu miejscach Polski głównymi zatrudniającymi. Opowieści o małych zakładach fryzjerskich i budkach z zapiekankami (może warto czasem wyjść na ulicę, panie posłanki i panowie posłowie, budek z zapiekankami w polskim krajobrazie nie ma od ponad 20 lat) zagłuszają fakt, że podwyżka płacy minimalnej wspomoże również te grupy, które w rozmaitych ogonach budżetówki przędą naprawdę cienko, choćby w edukacji czy służbie zdrowia. Zamiast to zauważyć, niektóre redakcje posuwają się wręcz do generowania fake newsów, że nauczycieli i pielęgniarek podwyżka w ogóle nie obejmie. 

Synergia i samoregulacja rynku

Jako obserwatora uderza mnie również jakiś dziwny brak wiary w polski biznes i jego możliwości, kryjący się za szczerą bądź udawaną troską. Jeśli faktycznie jego jedyną szansą i gwarancją istnienia są złe płace, coś musi być z nim nie tak. Skoro jednak, według innych komentatorów, płaca minimalna w sektorze handlu i usług wcale tak często dziś już nie występuje, nie jest chyba tak źle. Większa konkurencyjność, szukanie nowych pomysłów, produktów i rynków może z powodzeniem zastąpić bankructwa i wyrzucanie na bruk pracowników. Pracowników, mających tymczasem w portfelu więcej pieniędzy, a więc również – lepszych klientów. Skoro 500+ pomogło rozkwitnąć w Polsce kilku branżom, kilka kolejnych zaś istotnie wzmocniło, dlaczego podobny proces nie może powtórzyć się również po podwyżce płacy minimalnej? Rynek nie jest przecież zbiorem izolowanych firm i podmiotów i funkcjonuje jak świat dorosłych z wiersza Juliana Tuwima „Wszyscy dla wszystkich”. Być może pani X, jeśli już trzymać się przykładów, jakimi szastają politycy, więcej zapłaci za pracę swojej pracownicy, ta wyda te pieniądze u pani Y, być może nawet stać ją będzie, by zapłacić jej kilka złotych więcej za usługę, na którą dziś w ogóle jej nie stać. Pani X może się to jednak zwrócić, ponieważ po inny produkt lub usługę wybierze się do niej lepiej od niedawna opłacana pracownica pani Y. A że obie mogą jeszcze dostawać (i wydawać) pieniądze z innych źródeł, choćby z 500+, obie panie, mające swoje małe biznesy i dające kolejnym dwóm paniom pracę, nie muszą być po wszystkim stratne. Być może to naiwne, ale jeśli kontrargumentem ma być magiczne straszenie socjalizmem, chciałbym wiedzieć, w czym socjalizm ten się objawia? W wierze w możliwości adaptacyjne przedsiębiorców i pracodawców? W możliwości samoregulowania się rynku towarów i usług? W całej dyskusji nie usłyszałem też dotąd stwierdzenia, że pracownik lepiej opłacany, czerpiący z pracy większą satysfakcję, a więc i mocniej związany w firmą czy instytucją, jest bardziej wydajny. Być może coś tak oczywistego zwyczajnie naszym liberałom umyka, a może wcale nie o wydajność, więc i opłacalność, tu chodzi.

Jak nie ma argumentów, znajdzie się fake news 

O tym, jak wygląda poziom emocji wokół podwyżek płacy minimalnej, można przekonać się, śledząc nie tylko wypowiedzi polityków będących zdeklarowanymi przeciwnikami tej zmiany. Na Facebooku lewicowa strona Stronnictwo Popularów zamieściła satyryczny mem, w którym pojawia się fikcyjna informacja o Józefie Stalinie. Zacytujmy ją w całości, doceniając kreatywność autora: „Jedna z pierwszych decyzji Stalina po wojnie wprawiła wszystkich w szok. Zamierzał podnieść płacę minimalną o 100 proc. w ciągu czterech lat. Zachowały się prywatne zapiski Poskriobyszewa, w których utrzymuje on, że Józef Stalin powiedział mu po podjęciu tej decyzji: »Wyniszczyliśmy polską inteligencję, a teraz wyniszczymy przedsiębiorców. To będzie drugi Katyń«”. Absurdalność całego tekstu, niezgodność z realiami historycznymi, która każe całość uznać za ambitny trolling, nie włącza u przeciwników podwyżki płacy minimalnej żadnych dzwonków alarmowych. Podają sobie grafikę w grupach takich jak „Murem za Władysławem Frasyniukiem” i komentują, że jest całkowicie jasne, skąd Jarosław Kaczyński czerpie swoje wzorce. Jeśli komentujący faktycznie są przedsiębiorcami, może nie w państwowej opresyjności tkwi główna przyczyna ich ekonomicznych kłopotów?

„Zaradni” na tropie drożyzny

Jedną z bardziej charakterystycznych reakcji na pomysł podniesienia płacy minimalnej był tekst Elizy Michalik „Polska bezradnych kontra Polska zaradnych”. Okazuje się, że jeśli ktoś nawet pracuje, lecz zarabia niewiele, jest „bezradnym”. Jeśli ktoś natomiast wyzyskuje pracownika i tylko na tym opiera swoją pozycję materialną i społeczną, ląduje już w tej lepszej, zaradnej grupie. Kandydatka na premiera ze strony opozycji Małgorzata Kidawa-Błońska opisuje w jednym z ostatnich wywiadów sytuację, gdy rozmawiająca z nią kobieta cieszyła się, że dzięki 500+ otrzymuje co miesiąc konkretną kwotę pieniędzy. Kidawa-Błońska pouczyć miała rozmówczynię, że miałaby jeszcze więcej, gdyby… poszła do pracy. Można tu złośliwie zauważyć, że według narracji Platformy i samej Kidawy-Błońskiej nie powinna jednak zarabiać za dużo. A przecież nie tak dawno rzesze kobiet rzucać miały pracę na rzecz utrzymywania się z rozszerzonych socjalnych transferów. O tym, że świadczy to źle nie tyle o beneficjentach zmian, ile o rynku pracy i atrakcyjności wynagrodzeń, nikt nie chciał słyszeć. Kilka lat później znów jest to aspekt całkowicie pomijany.

Podwyżki proponowane przez PiS są przedstawiane jako dopust boży, równocześnie zaś politycy Platformy rozpisują się w mediach społecznościowych na temat wszechogarniającej drożyzny, ludowcy zaś dopowiadają, że z dawnego 500+ wzrost cen dawno zrobił już co najwyżej 300+. Jako dowód fatalnej sytuacji przedstawiane są paragony ze sklepów, jednak nawet tu, gdy pojawia się szansa użycia argumentu trafiającego do ludzi, szybko wychodzi na wierzch mentalność „Polski zaradnej”, tym razem przejawiająca się w dość oryginalnym i raczej luksusowym doborze produktów. „Ja rozumiem jednego indyka w maladze, no dwa indyki w maladze, ale żeby sześć porcji I naprawdę wypił pan cztery półlitrówki czystej?” – gospodarz Anioł pytał w „Alternatywy 4” docenta Furmana. Dziś Furman wrzuciłby rachunek na Twittera, opatrzył hashtagiem „Silni razem” i zadumał się nad drożyzną czasów PiS.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski