Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Powstanie w bieżącej polityce

Od kilku lat, kiedy zbliża się rocznica Powstania Warszawskiego, rozpoczyna się w mediach dyskusja, czy raczej kłótnia romantyków i pragmatyków, dotycząca historii. Stanowiska są w niej mniej więcej znane, podziały nie przebiegają według głównych linii konfliktu dzielącego polską politykę, co czyni ten spór ciekawszym, ale i boleśniejszym. Samego 1 sierpnia oraz w kolejnych dniach pojawia się również drugi wątek konfliktogenny i to jemu w dużej mierze poświęcam ten tekst. To kwestia zachowania polityków i próba politycznego wykorzystania ważnej dla wciąż rosnącej liczby Polaków rocznicy.

Przed Lechem Kaczyńskim problemu tego właściwie nie było. Rządzący Polską i Warszawą politycy nie przykładali do rocznicy Powstania Warszawskiego zbyt wielkiej wagi. „Gazeta Wyborcza” próbowała przedstawić powstanie jako antysemicki eksces, miasto stołeczne ograniczało tradycyjne wycie syren w godzinie „W”, a zwyczaj zatrzymywania się na ulicach stopniowo zanikał.

Symbol, który tworzy wspólnotę

Sytuacja się zmieniła, kiedy Lech Kaczyński jako prezydent Warszawy umożliwił wybudowanie Muzeum Powstania Warszawskiego, nowoczesnej placówki, która do dziś pozostaje symbolem mądrej, udanej i dopasowanej do swoich czasów, lecz przy tym nieidącej na żaden kompromis z polityczną poprawnością, polityki historycznej. Od tamtej pory rozpoczęła się pewna kulturowa fala, która uczyniła z sierpnia 1944 symbol nie tylko historyczny, lecz także popkulturowy. Mimo że równocześnie Powstanie Warszawskie stało się przedmiotem najsilniejszych chyba sporów publicystów, historyków i ich sympatyków (zauważmy, że takich emocji nie budzi dziś nawet stan wojenny!), nie zmienia to w żaden sposób jego siły jako wydarzenia tworzącego dziś wspólnotę, kluczowego dla współczesnej polskiej tożsamości. W czym zresztą tkwi wielkie, choć odłożone w czasie, zwycięstwo uczestników powstania. Zwycięstwo, którego szczęśliwie przynajmniej część z nich może być jeszcze świadkami.

Wróćmy jednak do polityków. Teraz Powstania Warszawskiego nie da się już wstydliwie przemilczeć, pojawiają się więc z konieczności próby podłączenia się pod legendę i pamięć o niej. Nie mam zamiaru oceniać szczerości każdego z gestów, złożenia kwiatów czy zapalenia zniczy przez przedstawicieli partii politycznych, lokalnych działaczy czy stowarzyszeń. Trzeba cieszyć się z tego, że nawet środowiska odległe od patriotyzmu, a przynajmniej tej jej wizji, która lata temu stała za działaniami powstańców, dziś zaś kształtuje pamięć i mit powstania, przynajmniej raz w roku odczuwają taką potrzebę. Czasem, gdy słowa stały w zbyt wielkiej sprzeczności z czynami, prowokowało to szeroko później komentowane gwizdy czy buczenie, którymi witano podczas kolejnych uroczystości przedstawicieli władz, najczęściej z Platformy Obywatelskiej. Kontrowersyjny zwyczaj zanikł, jak się zdaje, wraz ze zmianą władzy, choć słabł już wcześniej. Andrzej Duda podczas corocznego śpiewania powstańczych piosenek nie budzi złych emocji wielotysięcznego tłumu.

Nikt nie powinien zawłaszczać powstania

Wieńce i znicze to jednak nie wszystko. Powstańczy zryw stolicy próbuje się za wszelką cenę wpisać w bieżącą politykę. W pewnym sensie ułatwia to różnorodność politycznych postaw i wyborów uczestników Powstania Warszawskiego, wcześniejszych i powojennych, a co za tym idzie, również współczesnych, nieraz przez te dawniejsze polityczne sympatie determinowanych. W powstaniu walczyli przecież sympatycy wszystkich chyba stronnictw i nurtów ideowych polskiej polityki, tej z dwudziestolecia międzywojennego i jeszcze bardziej pogmatwanej, warszawsko-londyńskiej z czasów wojny. Wielu w powstaniu narodowców, wielu zwolenników sanacji, wreszcie lewica, w tym syndykaliści, ci bardziej zachowawczy, lecz i wprost anarchizujący, nawet nieliczni komuniści… Nikt nie powinien więc ówczesnego czynu zawłaszczać, jest to jednak kuszące w sytuacji, gdy, mówiąc dość obcesowo, każdy znajdzie „swojego” powstańca, z którym wspólnie udowodni najbardziej nawet zaskakujące tezy. Część uczestników wydarzeń sprzed 75 już lat z radością weźmie udział w spektakularnych, pełnych wielokolorowego dymu imprezach środowisk kibicowskich, kilkoro pójdzie zaś w cichym marszu, którego uczestnicy będą walczyli z faszyzmem, prawdziwym lub wyimaginowanym. Kiedy jednak te ostatnie środowiska rozpowszechniają w mediach społecznościowych hasła i grafiki, według których walka powstańców z 1944 r. była tożsama z polityczną walką z narodowcami czy prawicą w roku 2019, jest to skrajne nadużycie. Gdyby było inaczej, poszczególne oddziały, między którymi zresztą czasem dochodziło do niewielkich kłótni na tle ideowym, wzajemnie powybijałyby się, nim jeszcze Niemcy zorientowaliby się, że coś się w ogóle w Warszawie dzieje.

Powstańcy walczyli z Niemcami

„Powstańcy walczyli z nazizmem – ideologią, która zrodziła się z nienawiści wobec innych nacji i ras. Naziści i faszyści wykluczali odmienne poglądy, bo sami sobie chcieli przyznać prawo do de-cydowania, kto ma prawo żyć – i jak ma żyć. Dziś nienawiść znów podnosi głowę. Wielu powstańców poświęciło życie, żeby z nią walczyć. Nam jest łatwiej. Nie musimy sięgać po karabin. Żeby wyrugować nienawiść i agresję z publicznego życia, wystarczy konsekwentnie tłumaczyć, edukować, a tam, gdzie trzeba, stanowczo egzekwować prawo i wyciągać konsekwencje” – pisze Rafał Trzaskowski na swoim profilu na Facebooku. Czy powstańcy walczyli z ideologią? Nie, walczyli ze skutkami wprowadzania w życie ideologii, szaleńczej i zbrodniczej, walczyli nie z teorią, ale z praktyką i jej wykonawcami, Niemcami i ich sprzymierzeńcami, wysłanymi do Warszawy. Mieszkańców Woli, Ochoty czy Mokotowa nie mordowała bezcielesna ideologia, ale ludzie z krwi i kości. Czy Trzaskowski próbuje kogoś wybielać, nie nazwać Niemców Niemcami, jak często boi się tego współczesna polityka, popkultura, twórczość historyczna nawet? Zapewne po trosze również, jednak główny cel jest inny. Chodzi o postawienie znaku równości między śmiertelnym wrogiem powstańców sprzed 75 lat a przeciwnikami politycznymi Rafała Trzaskowskiego i Pawła Rabieja. Być może również Piotra Misiły, zamieszczającego na Twitterze znak Polski Walczącej wpisany w tęczową flagę. Wszystko zaś w imię „walki z nienawiścią”. Nie trzeba wiele, by poczuć się bohaterem.

Profesor Kieżun okradziony z własnych poglądów

Lecz to nie wszystko. Kilka lat temu w mediach bardzo silnie wybrzmiewał głos prof. Witolda Kieżuna. Kieżun bardzo mocno rozprawiał się ze współczesnymi krytykami powstania, równocześnie przedstawiając bezkompromisową ocenę Polski po 1989 r., zwłaszcza pod rządami Platformy Obywatelskiej. Z debaty publicznej w dużym stopniu wykluczyły go oskarżenia o współpracę z komunistycznymi służbami, trudno jednak uznać, że to właśnie ten epizod w jakimkolwiek stopniu determinowałby współczesne, będące przecież zaprzeczeniem salonowego kanonu, poglądy bohatera Powstania Warszawskiego. Dziś Kieżun wraca w zaskakujący sposób. Sympatyzujący z Koalicją Obywatelską użytkownik Twittera, podpisujący się nazwiskiem Szymon Komorowski, publikuje poruszający kolaż ze zdjęć profesora z czasów powstania i współcześnie, opatrując go cytatem „Umieram nie w tej Polsce, o którą walczyłem”. „Prawdziwe i smutne” – komentuje Komorowski, informując czytelników, że powiedział to Witold Kieżun, uczestnik powstania i żołnierz AK. Nie informuje tylko, że to wypowiedź z września 2013 r., fragment dłuższej krytyki rządów Platformy. Tweet rozchodzi się znakomicie, dalej podaje go 1500 osób, które w imię bieżącej polityki okradają weterana II wojny światowej nawet z własnych poglądów. Pomimo krytyki i wielu sprostowań, Komorowski daje żyć kłamstwu własnym życiem.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski