4 czerwca w Gdańsku miał się urodzić nowy ruch polityczny. Przegrane przez Koalicję Europejską wybory do europarlamentu nieco utrudniły ten plan, ale nie na tyle, aby zrezygnować z ambitnego celu, który Grzegorz Schetyna określił, mówiąc, że pomysł na pokonanie PiS gdzieś jest, „tylko trzeba go dobrze znaleźć i wiedzieć, z kim go szukać”.
Ponieważ stara miłość nie rdzewieje, jasne jest, że do pomocy w poszukiwaniach zgłosił się apolityczny jak zawsze, stary przyjaciel Grzegorza Schetyny – przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk. Ten w czasie wiecu, przypominającego sfałszowane w 65 proc. wybory z 1989 r., poprosił wszystkich, aby „poszli śladem naszych bohaterów samorządu” i w wyborach jesienią urządzili przeciwnikom „powtórkę z rozrywki”. O sfałszowaniu wyborów sprzed lat zdecydowali w drodze negocjacji członkowie PZPR, generałowie sowieckich służb specjalnych, a także m.in. tajni współpracownicy tych służb, tacy jak noszący pseudonim Bolek Lech Wałęsa. Ponadto późniejsi liderzy ugrupowań takich jak Unia Demokratyczna, Unia Wolności, a w konsekwencji również Platforma Obywatelska. Ustalanie kształtu tak wybranego parlamentu w praktyce wyglądało w sposób, jaki niedawno zobaczyliśmy na nagraniu z biblioteczki Kiszczaka, na którym Stanisław Ciosek ładuje swoich interlokutorów do zielonego mercedesa, mówiąc: „Macie za mało samochodów? Jak powołamy ten parlament i podzielimy się władzą, to będziecie mieć piękne. Załatwimy”. Podczas obchodów okrągłej rocznicy wyboru tak pięknie zbudowanego parlamentu spotkało się trzech byłych prezydentów zbudowanej tam Polski. Tak się złożyło, że i komuniści, i tajni współpracownicy, i ludzie Unii Wolności mieli w tej trójce swoich reprezentantów. Wielu innych przedstawicieli tych środowisk w ostatnich wyborach uzyskało dzięki politycznemu talentowi Grzegorza Schetyny mandaty do europarlamentu. Nic więc dziwnego, że beneficjenci sfałszowanych w 65 proc. wyborów z 1989 r. wracają z tęsknotą do tamtych czasów i snują wizję powtórki tego politycznego sukcesu. Tak mniej więcej wygląda plan zdobycia władzy. Jednak jeszcze ciekawszy jest plan rządzenia, kiedy zjednoczeni z samorządowcami postkomuniści przejmą już władzę. W tej sprawie podpisane zostały dokumenty zwane „21 tez samorządowych”. A tezy nie są zbyt szokujące. Jak zwykle przy okazji pomysłów tego towarzystwa sprowadzają się do demontażu kluczowych instytucji państwa polskiego. Zjednoczeni z komunistami samorządowi czciciele sfałszowanych wyborów postulują np. likwidację Senatu. Tego samego, którego odtworzenie w 1989 r. uważają za wielkie osiągnięcie polskiej demokracji. To nie pierwsza obietnica likwidacji tego ciała, Donald Tusk bowiem obiecywał to już wcześniej, ale przecież wiadomo – dwa razy obiecać to jak raz spełnić. Nękani przez opresyjny system samorządowcy proponują też, aby zmienić instytucję nadzoru nad ich działaniami. Dziś jest to wojewoda – silny organ, który może zablokować każdą niezgodną z interesami państwa polskiego decyzję. W przyszłości ma być to organ nazwany „mieszkańcy”. Samorządowcy proponują, żeby przyznać im prawo ustalania wysokości podatków, a także uprawnienia do prowadzenia działalności gospodarczej. Po co ma ją zakładać żona burmistrza, skoro może sam urząd burmistrza. Wreszcie zjednoczeni z postkomuną samorządowcy zgodnie z tradycją Okrągłego Stołu żądają, żeby państwo polskie pozbyło się swojego majątku i przekazało go na rzecz… zjednoczonych samorządowców. Skoro po Okrągłym Stole tak dobrze udało się uwłaszczenie nomenklatury, może teraz choćby w połowie tak dobrze uda się uwłaszczenie samorządów. W dokumentach nie było natomiast nic o esbekach. I to mnie zaskoczyło. Dopiero gdy się chwilę zastanowiłem, stało się dla mnie jasne, że przecież takich rzeczy nie wpisuje się do dokumentów. O tym rozmawia się w zaufanym gronie. Nic więc dziwnego, że w trakcie jednej z debat towarzyszących festiwalowi rekonstrukcji sojuszu komunistów, ugodowców i tajnych współpracowników rzecznik praw obywatelskich upomniał się o ofiary transformacji systemowej, czyli… esbeków, którym kaczystowski reżim miał czelność odebrać emerytury, chociaż „państwo polskie w roku 1990 obiecało im”, że po weryfikacji będą mogli „tworzyć demokratyczne państwo, jego służby i policję”. I nikomu z obecnych przez gardło nie przeszedł krzyk. Jak to, do jasnej cholery, w 1990 r.? Przecież wtedy Polską rządził sfałszowany parlament zbudowany przy wsiadaniu do mercedesa tow. Cioska!