Powiedzenie, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, nie zawsze się sprawdza, czasem zaś jest to proces zbyt bolesny i tak rozłożony w czasie, że trudno mówić o jakimkolwiek dobru, co najwyżej niewielkiej rekompensacie za krzywdy z przeszłości.
Tak dzieje się w przypadku pedofilii. I tej w Kościele, o której mówią dziś wszyscy, i tej poza Kościołem, która nie jest tematem już tak elektryzującym. Istnienie pedofilii poza Kościołem nie jest jednak żadnym usprawiedliwieniem przypadków z udziałem księży. Z pewnością natomiast media nierówno dystrybuują zainteresowanie tematem.
Za mocnymi deklaracjami nie poszły mocne działania
Równocześnie jednak argument, że pedofilia zdarza się nie tylko w Kościele, służy rozmywaniu tematu, który dla wiernych i samego Kościoła powinien przecież doczekać się w końcu stanowczego rozwiązania. Dotychczasowa praktyka, przynajmniej w zakresie, w jakim wiedza o niej przedostaje się do opinii publicznej, to raczej odsuwanie od siebie problemu. Przenoszenie winnych z miejsca na miejsce, brak realnych mechanizmów radzenia sobie z problemem, karania i usuwania duchownych krzywdzących bezpośrednio dzieci, a pośrednio całą wspólnotę wiernych. Zdaje się, że za mocnymi nieraz deklaracjami nie idzie odpowiednio mocne działanie, wątpliwości zaś pojawiających się również ze strony osób, których nie sposób podejrzewać o wrogie wobec Kościoła intencje, nie brakowało. To skutkowało zaś oddaniu pola jawnym przeciwnikom Kościoła, którzy po uzyskaniu mocnych – przynajmniej od strony efektu medialnego czy psychologicznego – podstaw do ataku, osiągnęli w dużym stopniu swoje cele. Kościół katolicki w wielu miejscach stracił rząd dusz i niestety stało się to poniekąd na jego własne życzenie. W trwających dziś dyskusjach najczęściej za przykład służy Irlandia, kraj, który przeszedł potężną społeczną zmianę, z punktu widzenia wierności klasycznej chrześcijańskiej moralności, zmianę na gorsze, wszystko zaś zaczęło się od potężnych skandali pedofilskich i uciekania od tematu.
Nie było lustracji, nie ma mechanizmu samooczyszczania Kościoła
W Polsce ta kwestia ma dodatkowy wymiar, o którym wspominają prawicowe media, a którego z oczywistych przyczyn nie podejmują na ogół czołowi tropiciele kościelnej, i tylko kościelnej, pedofilii. To uwikłanie lustracyjne, współpraca z bezpieką, szantaże – lecz i ochronny parasol, i wsparcie w karierze w zamian za korzyści, jakich możemy się na ogół tylko domyślać. Kościół w Polsce kwestii lustracji wystarczająco nie przerobił. Tym bardziej szkoda, że na sprawie, mimo wszystko budzącej mniejsze społecznie emocje, można było wypracować sposób działania, który dziś (a raczej wtedy, gdy tylko przyszła na to pora) można byłoby wykorzystać do tego, by rozbroić tę tykającą bombę. Tymczasem stało się inaczej, a na boczny tor trafiali częściej księża niepokorni i będący wyrzutem sumienia dla hierarchów (jak ks. Stanisław Małkowski, wobec którego do dziś obowiązują zakazy wydane w stanie wojennym, czy Tadeusz Isakowicz-Zaleski, któremu wielokrotnie utrudniano prowadzenie działalności charytatywnej i duszpasterskiej) niż współpracownicy komunistycznej bezpieki. Tymczasem brak rozliczenia agentury w Kościele zemścił się w dwójnasób, nie tylko skutkując kryzysem zaufania do przynajmniej części hierarchów, lecz także – jak widzimy dziś wyraźnie – poprzez trwanie w Kościele osób odpowiedzialnych za bardzo poważne obyczajowe nadużycia, przestępstwa, których ludzie i przede wszystkim ofiary wybaczyć nie potrafią.
Coraz brutalniejsza walka na obrazy
We wrześniu zeszłego roku w atmosferze medialnie kreowanego skandalu i idącego za nim oczekiwania na ekrany kin wszedł film „Kler” Wojciecha Smarzowskiego. Na towarzyszącą mu medialną kampanię środowiska związane z „Gazetą Polską” odpowiedziały własną wersją zapowiadającego ten tytuł plakatu. Twarze grających główne role aktorów zastąpiły podobizny Jana Pawła II, Stefana Wyszyńskiego, Jerzego Popiełuszki i Maksymiliana Kolbego. Plakaty pojawiły się nawet w przestrzeni miejskiej, gdzie były bardzo starannie przez kogoś niszczone – i trudno uznać, że byli to po prostu urażeni taką zmianą fani filmu. Komuś bardzo zależy, by kler kojarzony był z realnymi odpowiednikami postaci granych przez Braciaka, Gajosa, Jakubika i Więckiewicza, a nie z polskimi świętymi i niezłomnymi ludźmi Kościoła.
Ta walka na obrazy powtarza się dziś kolejny raz, choć tym razem została przeniesiona na poziom jeszcze brutalniejszy, jeszcze ostrzejszy, uderzający w świętość i korzystający z tego, że dla sporej części niewierzących bądź mających z wiarą problem, czyniony w ten sposób ból innych jest trudny do zrozumienia – to próba wykorzystania wizerunku Matki Boskiej Częstochowskiej jako elementu cywilizacyjnego starcia, które przybiera w Polsce na sile. Mamy przy tym do czynienia z potężną manipulacją. Zatrzymanie przez policję autorki (choć czy faktycznie Elżbieta Podleśna jest autorką przerobionego wizerunku Maryi, trudno nawet stwierdzić) tęczowego obrazka przedstawia się jako atak na wolność tworzenia, gdy faktycznie mieliśmy do czynienia z całą serią wydarzeń (najściem kościoła, umieszczeniem świętego dla wierzących wizerunku w obraźliwych miejscach, takich jak śmietniki i drzwi toalet), składających się na obrażenie uczuć. Tęcza pojawia się więc wszędzie, gdzie jeszcze kilka dni wcześniej królowały banany, staje się kolejną medialną orkiestracją na dziesiątki tysięcy głosów. Jest też reakcja, wizerunek oryginalny, niepotrzebujący fałszywego kolorowania, pojawia się w mediach, również społecznościowych.
Ograna pałka inżynierów społecznych
Wróćmy jednak na chwilę do Smarzowskiego. „Kler” odniósł potężny frekwencyjny sukces, jednak nie spełnił, przynajmniej w krótkim czasie, nadziei pokładanych w nim przez inżynierów społecznych. Kościoły nie opustoszały, masowego odpływu wiernych nie zaobserwowano. Negatywne tendencje, o których wspominano nie tylko przy okazji tego filmu, mają miejsce, lecz wszystko dzieje się swoim, wciąż w porównaniu z zachodem Europy powolnym tempie. Czy jednak doczekaliśmy się poważnej dyskusji naprawczej?
Nie widziałem filmu Tomasza Sekielskiego o pedofilii w Kościele, ale od dwóch dni uważnie śledzę toczącą się wokół niego dyskusję. Czy dokument, nawet obejrzany przez ponad milion osób, może coś zmienić? Rozmowa wokół „Tylko nie mów nikomu” od razu wpada w te same stare tory, wspomniane już na początku tekstu. Dla wielu, podejrzewam, że również dla samego twórcy, a w dalszej kolejności dla polityków liczących, że ugrają coś na antyklerykalizmie, jest to po prostu pałka do bicia znienawidzonej organizacji. Drugą stronę medalu również opisałem już wyżej. Czy jednak ta historia będzie się wciąż powtarzała, zależy w dużym stopniu od determinacji Kościoła – zarówno wiernych, jak i przede wszystkim instytucji.
Na walce z Kościołem dziś w Polsce wygrać można niewiele. Na walce z pedofilią – bardzo dużo. Lecz czy stworzenie myślowej zbitki Kościół-pedofilia może zmienić również polskie społeczeństwo w sposób równie nieodwracalny, jak zbrodnie jednostek odmieniły życia ich ofiar? To również zależy w olbrzymim stopniu od wspólnoty wiernych i kapłanów. „Zło dobrem zwyciężaj” i „Prawda was wyzwoli” to dwa zdania klucze do naprawy tej trudnej dla nas wszystkich sytuacji. Ale potrzebne jest wcielenie w czyn obu haseł jednocześnie, o czym bardzo wielu uczestników tej dyskusji zdaje się zapominać.