„Poparłem strajk nauczycieli. Zdobyli sympatię milionów Polaków. Ale od tej władzy nic nie dostaną. A kontynuując strajk, stracą tę sympatię. Powinni go więc zawiesić. My powinniśmy im to ułatwić. Zwycięstwo nauczycieli jest tak bliskie jak zwycięstwo demokratów” – pisał kilka dni temu Tomasz Lis, sygnalizując zmianę frontu opozycji.
Związek Nauczycielstwa Polskiego istnieje 114 lat. Potrafimy sami myśleć i sami decydować o sobie. Żadnej suflerki nie potrzebujemy – mówi Sławomir Broniarz w odpowiedzi na sugestie ze strony polityków opozycji, by zakończyć strajk nauczycieli lub złagodzić jego formę. Problem w tym, że opozycja, chcąca kreować się na wielkiego sojusznika protestujących, wysłała do nich de facto sygnał, że i ona ich nie potrzebuje. Czy to jednak cokolwiek zmieni?
Zasięg strajku i jego formy szczególne
Mam poważne wątpliwości, czy czytając ten tekst już po świętach, będą Państwo wiedzieli więcej niż ja na temat skali protestu nauczycieli w ostatnich dniach. Niektóre szkoły zrezygnowały już wcześniej, w innych strajk został zawieszony lub wygaszony na Wielkanoc. Według szefa ZNP 19 kwietnia strajkowało o 2 tys. placówek mniej niż 11 dni wcześniej, w momencie rozpoczęcia protestu. Czasem jednak ktoś próbuje być sprytny. – Ze względu na to, że są święta, to tak naprawdę nie ma możliwości przeprowadzenia strajku. My nadal strajkujemy w domach, przerwania strajku nie ma – mówiła Polskiej Agencji Prasowej Elżbieta Markowska, szefowa pomorskich struktur związku. Strajk w domu to jednak dość ciekawa forma protestu. Oczywiście znane jest pojęcie strajku absencyjnego, ale w tym wypadku, w dniu wolnym od pracy, nie ma ono racji bytu. Co zresztą ciekawe, wiele osób zwraca uwagę na to, że i wcześniej zdarzało się niektórym nauczycielom strajkować w domu, zamiast odsiadywać czas pracy w szkole. Oczywiście wątpliwości znikną, jeśli dojdzie do zaostrzenia protestu i zmieni się on w okupację budynków, co możliwe jest przede wszystkim tam, gdzie protestujący będą chcieli realnie zakłócić egzaminy maturalne.
Droga donikąd
Dziś wydaje się już praktycznie pewne, że będą takie placówki. Uważnie przeglądany przeze mnie facebookowy fanpage „Pokój nauczycielski” oprócz pamiątkowych zdjęć z protestów, obrazków z kategorii „food porn” i strajkowych piosenek zamieszcza ostatnio komunikaty, wydawane przez strajkujących z poszczególnych szkół o braku rad pedagogicznych, a co za tym idzie, kwalifikacji ocen, więc i niedopuszczenia do matury. Do coraz większej liczby osób, w tym liderów opozycji, dociera, że jest to droga donikąd. Ta część (bo też nieśmiało przebijają się sygnały i wiadomości o szkołach, w których protest nie odbywa się niczyim kosztem, ani piszących egzaminy, ani niestrajkujących kolegów) protestujących, która przyjmuje model najbardziej konfrontacyjny, ignorowała jak dotąd sygnały z zewnątrz, jednak sytuacja taka nie może trwać w nieskończoność. Straty dla całego środowiska nauczycielskiego mogą być, a myślę, że już są, o wiele większe niż finansowy dyskomfort wynikający z niezbyt wysokich, lecz przynajmniej pewnych zarobków. Wielu uczniów może czuć, że potraktowano ich przedmiotowo, wręcz zdradzono, i choć z oczywistych przyczyn nie każdy będzie miał możliwość i odwagę, by mówić o tym wprost, w głosach młodych ludzi, nawet jeśli rozumieją w pełni postulaty nauczycieli i ich narzekania, przebija coraz więcej żalu.
Odwalić robotę za partie polityczne
Tymczasem liderzy Koalicji Europejskiej przedstawili nauczycielom swoją propozycję, która wynika najpewniej z troski o własne sondaże. Nauczyciele mają więc czekać na nieuchronną wygraną Platformy Obywatelskiej i jej ewentualnych koalicjantów w wyborach krajowych, a gdy ta obejmie już rządy, przyzna im podwyżkę. Trzeba więc tylko, by do wygranej faktycznie doszło. Kolejny raz robotę za partie polityczne mają więc wykonać inni – jeśli nie opiekunowie dorosłych osób niepełnosprawnych, przeciwnicy wycinki puszczy, obrońcy dzików czy zwolennicy ułatwienia dostępności zabijania dzieci nienarodzonych, to nauczyciele. Tyle że już bez uczniów i rodziców, jak zakładać musiał pierwszy, zweryfikowany negatywnie przez sondaże, wariant scenariusza. Trzeba jednak zauważyć, że złożona pracownikom oświaty propozycja finansowa jest niższa od zgłaszanych przez nich postulatów płacowych. Gdyby została przedstawiona przez Beatę Szydło i Annę Zalewską, zostałaby zapewne odrzucona. Może jest to zresztą jakiś sposób i władze jako kolejną ofertę dla strajkujących powinny przedstawić podwyżkę w tej wysokości, jaką przewidzieli dla nich Grzegorz Schetyna z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Po jej nieuchronnym odrzuceniu w trudnej sytuacji znaleźliby się i politycy partii opozycyjnych, i sami związkowcy.
Nauczyciele, którzy kompletnie nie dostrzegają tego, że przynajmniej wizerunkowo protest wymknął im się z rąk, przypominają w tym wszystkie inne grupy opozycji, choć przecież nie wszyscy mają motywacje polityczne – po prostu tych słychać najgłośniej. Cała otoczka – nazwijmy to „artystyczna” i plastyczna – ich sporu z rządem przypomina najbardziej spektakularne występy niesławnej KOD Kapeli. Czym bowiem różnią się maski krów i świń od przypiętego do głowy skazanego, lecz wciąż nieosadzonego za handel kobietami Konrada M. modelu samolotu, a piosenki o piorunie trafiającym w prącie czy wyśpiewywane na melodię „Przeżyj to sam” podziękowania dla TVN i TVN24 od „Caracale adieu” grupy oprawiającej muzycznie wiece Komitetu Obrony Demokracji?
Przekonać młodych do swoich racji
Wróćmy na moment do kwestii młodzieży. Protestujący bardzo chętnie powołują się na poparcie ze strony uczniów. Jeśli przejść się pod strajkujące placówki, można znaleźć na ich ogrodzeniach i drzwiach banery czy kartki przyczepione przez młodzież, która deklaruje pełne zrozumienie. Czasem nawet czynią to, choć już rzadziej, maturzyści czy podchodzący do egzaminów gimnazjalnych lub ósmoklasisty. Czyżby więc młodzież miała być jednak nadzieją szeroko pojętej, ponadpartyjnej opozycji wobec rządów Prawa i Sprawiedliwości? Kłóci się to z narzekaniami, które pamiętamy z ostatnich kampanii wyborczych, które najmocniej i najpełniej Adam Michnik zawarł w pamiętnych słowach o nieoddaniu Polski gówniarzom, a które potem wielokrotnie podchwycała jego gazeta i moraliści z jej ideowych okolic. Chyba jednak nie. W przedświątecznym numerze „Wysokich Obcasów” Grażyna Staniszewska, kiedyś działaczka „S”, później w kolejnych wcieleniach Unii Wolności, z Unią Europejskich Demokratów włącznie, narzeka: „Młodzi nie mają pojęcia, że jeśli PiS wygra kolejne wybory, to nie będzie demokratycznej Polski i nie będzie jej w Unii Europejskiej. Nie po to siedzieliśmy w więzieniach. Rozmawiam z młodymi i czasami odnoszę wrażenie, że to inny gatunek człowieka i obywatela. Dzień po śmierci Pawła Adamowicza, kiedy poszliśmy na główny plac miasta solidarnie okazać żałobę i sprzeciw wobec nienawiści, młodzi ludzie pytali nas: o co chodzi, jaka żałoba? Nie zauważyli tej śmierci! To pokolenie, które nie ogląda i nie czyta wiadomości, funkcjonują tylko w wąskich kółkach towarzyskich w sieci”.
Cóż, strajk nauczycieli, blokowanie egzaminów i obrzydzanie życia młodzieży na pewno nie pomoże opozycji przekonać młodych ludzi do swoich racji. „Dzieci muszą cierpieć, gdy mężczyźni idą na wojnę” – powiedział kiedyś Jacek Żakowski, broniąc Mateusza Kijowskiego. Choć zawód nauczyciela jest bardzo sfeminizowany, a część abiturientów jest już dorosła, nie mogę uciec od skojarzeń z obecną sytuacją.