Grupa polityków związanych z Koalicją Europejską wystosowała apel „Wprowadźmy w Polsce euro”. Zdaniem podpisanych pod listem osób wśród argumentów przemawiających za przystąpieniem Polski do strefy euro znalazł się też taki, że „członkostwo w strefie euro zwiększy nie tylko bezpieczeństwo ekonomiczne, ale również polityczne Polski”.
Stwierdzenie, że przyjęcie wspólnej waluty może zwiększyć nasze bezpieczeństwo polityczne uznać może za prawdziwe wyłącznie ten, kto za przejaw takiego bezpieczeństwa uważa rezygnację z kontroli nad własnym obszarem gospodarczym przez wyborców głosujących w danym państwie. Walutą euro rządzi Europejski Bank Centralny z siedzibą we Frankfurcie. Jego szefów powołują unijne instytucje, tymi przynajmniej na razie rządzą Niemcy. Pieniądz, którego używa się w państwie, wpływa na całą masę spraw: na wysokość cen, poziom bezrobocia czy siłę gospodarki. Ten, kto decyduje o wartości pieniądza, ma gigantyczną władzę nad gospodarką państwa. Dzisiaj to polscy podatnicy mają kontrolę nad polskim złotym. Gdyby w Polsce obowiązywała waluta euro, to dużo większy wpływ na polską gospodarkę mieliby wyborcy niemieccy. Doprawdy, taką sytuację trudno nazwać zwiększeniem bezpieczeństwa politycznego Polski. Jak wielkie są zagrożenia dla osobistych majątków obywateli państwa pozostającego w strefie euro, zobaczyliśmy na przykładzie Grecji. Jej były minister finansów Yanis Varoufakis, człowiek o lewicowych poglądach, profesor ekonomii uniwersytetów w Sydney, Atenach i Teksasie, twierdzi, że euro jest walutą, która została „zaprojektowana, żeby zawieść”, jest „nie do utrzymania”, bo pomysł na połączenie ze sobą różniących się od siebie gospodarek, takich na przykład jak francuska i niemiecka, musi doprowadzić do katastrofy. Jego zdaniem, „francuska gospodarka połączona z niemiecką przez reżim sztywnego kursu walut powoduje, że niezależnie od tego, co zrobi prezydent Macron, francuska gospodarka nigdy nie wytworzy tylu miejsc pracy, żeby ustabilizować swoją gospodarkę”.
Varoufakis wie, o czym mówi również w wypadku wymiaru bezpieczeństwa politycznego. W roku 2015, kiedy pełnił funkcję w greckim rządzie, prowadził negocjacje z niemieckimi politykami i unijnymi instytucjami co do warunków, na jakich funkcjonować miały greckie finanse. Dlaczego Grecy musieli negocjować te warunki z Niemcami? Napisał o tym procesie w książce, której polski tytuł brzmiałby: „Dorośli w pokoju”. Porównał w niej zadłużenie państwa do dziury w ziemi, która wykopana jest obok góry symbolizującej przychody. Dziura pogłębia się, kiedy państwo się zadłuża, ale zadłużenie pozwala też budować górę przychodów. W dobrych czasach góra rośnie szybciej, niż pogłębia się dziura. Kiedy jednak przychodzą złe czasy, na przykład w wyniku krachu na Wall Street, w którym banki pożyczające pieniądze Grecji tracą tak dużo, że dla ratowania samych siebie natychmiast muszą przestać pożyczać pieniądze innym, wówczas gra się kończy. Góra przychodów przestaje rosnąć a dziura w ziemi staje się otchłanią, w którą wali się cała gospodarka. Tak stało się w Grecji. Jak pisze Varoufakis, w czasach, kiedy Grecja miała swoją drachmę, mogła takim katastrofom przeciwdziałać, obniżając wartość swojej waluty. To oczywiście odbiłoby się negatywnie na greckiej gospodarce, ale nie doprowadziłoby do utraty pensji, oszczędności i emerytur przez miliony Greków. Ponieważ jednak grecką walutą w momencie krachu na Wall Street było euro, nikt takiej decyzji podjąć nie mógł. Między innymi dlatego, że dla tych, którzy dbają o wartość euro, punktem odniesienia nie jest bezpieczeństwo jednego państwa, lecz grupy państw. I to najsilniejsze z nich decydują, czyje polityczne i gospodarcze bezpieczeństwo oraz portfele czyich obywateli liczą się najbardziej.