To anegdota, którą Jan Olszewski opowiedział dziennikarzom Polskiego Radia – Dorocie Truszczak i Andrzejowi Sowie. Dotyczy czasu, kiedy Jan Olszewski po studiach pracował w komunistycznym Ministerstwie Sprawiedliwości. Małpy z tej anegdoty towarzyszyły Janowi Olszewskiemu w zasadzie przez całe jego życie. Nie tylko w czasie, kiedy bronił ofiar komunistów w stalinowskich sądach, nie tylko wówczas, gdy pomagał ofiarom represji w latach 70, nie tylko wtedy, kiedy stawał naprzeciw prokuratorów Jaruzelskiego, którzy w procesie domniemanych zabójców błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki próbowali sugerować współodpowiedzialność księdza za zbrodnię, jakiej był ofiarą. To m.in. wówczas głosem małpy przemawiał ukrywający się pod pseudonimem sługa reżimu Jerzy Urban, który kilkadziesiąt lat wcześniej, jeszcze jako początkujący komunista i kapuś UB, spotykał Jana Olszewskiego w Klubie Krzywego Koła czy redakcji tygodnika „Po prostu”. Jednak ani ta małpa, ani inne małpy nie były w stanie obrazić Jana Olszewskiego. Ani w czasie PRL, ani tym bardziej po jego upadku. Co nie znaczy, że nie próbowały. Małpy usiłowały obrażać Jana Olszewskiego z jeszcze większą siłą po tak zwanym upadku komunizmu. Już z łamów rzekomo wolnych mediów.
Dlaczego? Głównie dlatego, że wizja uwolnienia Polski od wszelkich wpływów małp z anegdoty była głównym motorem polityki, jaką Jan Olszewski prowadził po 1989 r.
Powodem powtarzających się wrzasków małp był program rządu, na czele którego stał Jan Olszewski. Rządu, który przez pół roku swojego istnienia wyznaczył Polsce kurs na NATO, na Unię Europejską oraz na otwarcie archiwów komunistycznej bezpieki, których tajemnice małpy chciały utrzymać na zawsze zamknięte przed oczami wolnych ludzi.