Ani mi Adam Andruszkiewicz bratem, ani swatem. Jego nominacja na wiceministra cyfryzacji nie oburzyła mnie ani nie uradowała. Do czasu, kiedy głos w tej sprawie zabrał były szef WSI, członek PZPR i uczestnik kursów GRU w Moskwie Marek Dukaczewski. I nie będą Państwo zapewne zaskoczeni, gdy okaże się, że skrytykował on wybór posła Andruszkiewicza.
Ze znaną sobie troską o losy Polski stwierdził, że „nie czuje się bezpiecznie, bo poglądy posła budzą duże wątpliwości”. – Akurat w Ministerstwie Cyfryzacji powinni pracować ludzie o udokumentowanych kompetencjach, o jakimś doświadczeniu zawodowym i życiowym. Ludzie, których poglądy nie budzą moich wątpliwości jako obywatela Dukaczewskiego – powiedział. Swój niepokój były szef „długiego ramienia Moskwy” wyraził podczas wywiadu udzielonego Jarosławowi Kuźniarowi. Dukaczewski, oprócz wyrażania wątpliwości, dzieli się także „szczegółową wiedzą”. Jaką? Ano taką, że kandydat na ministra musi zostać prześwietlony przez służby specjalne, które wydają ewentualne decyzje o dostępie do tych informacji tajnych, które mogą być przedmiotem pracy Andruszkiewicza. Nie jest to nic nowego, ot, standardowa procedura. Gorzej, że szkolony przez GRU Dukaczewski znów stał się dla mainstreamowych mediów źródłem „specjalistycznej wiedzy”, a de facto człowiekiem od walki z rządem. Cóż, tak to już jest, że zawsze wraca się do starych, sprawdzonych metod. Atak na Andruszkiewicza jest przepotężny. TVN24 produkuje już serial dotyczący rzekomych powiązań posła a to ze skrajną prawicą, a to z Młodzieżą Wszechpolską, a to kopiąc po wypowiedziach, które mają świadczyć o nim jak najgorzej Ja sam nie oceniam jego kompetencji (nie mam pojęcia, czym może się zajmować na stanowisku wiceministra szeregowy poseł). Wiem za to, że jeśli kogoś nie lubią ludzie z GRU, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że jest to człowiek prawy i porządny.