„Będziemy mieli w Warszawie Budapeszt” – któż nie pamięta tych słów, które w 2011 roku wygłosił Jarosław Kaczyński po przegranych wyborach parlamentarnych? Wówczas przyjmowaliśmy to z nadzieją, że i nad Wisłą nadejdzie czas zmiany, której doczekali się Węgrzy po długich i destrukcyjnych latach rządów socjalistów.
Dziś po trzech latach Dobrej Zmiany mogę powiedzieć, że Budapesztu wciąż w Warszawie nie ma, ale to poniekąd bardzo dobrze. Od tamtej pory sporo się zmieniło, zmienił się także Viktor Orbán, który po drodze jeszcze dwa razy wygrał wybory i rządzi nad Dunajem w sposób tak niepodzielny, że nawet skrajnie prawicowa partia Jobbik stwierdziła, iż nie ma czego szukać po prawej stronie, i przeflancowała się na centrystów. Węgry są wciąż solą w oku zachodnich mediów, które wymieniają je jednym tchem obok Polski jako enfant terrible całej Europy, zwalając na nie winę za wszystko i traktując jako kozła ofiarnego, na tle którego można się wybielić (to wybielenie może być trudne, ostatnie zamieszki w Paryżu pokazują, że jeśli ktoś ma poważny problem, to właśnie te rzekomo syte i pewne swoich racji demokracje Europy Zachodniej). Zostawmy Paryż – w ostatnich dniach byłem bowiem na Węgrzech obserwować, jak działają tamtejsze media. Media, z reformy których podobno niektórzy w Polsce chcieliby czerpać wzorce. Co zobaczyłem?
System znany na wschód od Polski, w którym właścicielami mediów są albo państwo, albo prorządowi oligarchowie. Gdzie z dnia na dzień można zamknąć gazety i wysłać ludzi na bruk. Gdzie z rozdzielnika nakazuje się, że jeden i ten sam wywiad z premierem ma ukazać się w kilkunastu lokalnych gazetach. I gdzie dziennikarze mówią wprost o tym, że prowadzą wojnę informacyjną, że wiedzą, iż „mają prowadzić narrację”, i nie mają skrupułów. Może jestem naiwny i nie znam realiów dzisiejszego świata, świata wojen informacyjnych, narracji i braku skrupułów, ale nie tego się uczyłem w „Gazecie Polskiej”. I nie tak sobie wyobrażam reformę mediów w Polsce i „Budapeszt w Warszawie”. To także do sztambucha co gorliwszym kolegom dziennikarzom i politykom-siepaczom.