Na okupowanych przez Rosję wschodnich rubieżach Ukrainy znów gorąco. Tym razem prokremlowscy terroryści mają poważny problem. W powietrze wraz z donieckim lokalem o wdzięcznej nazwie Separ (skr. od separatysta) wyleciał Aleksandr Zacharczenko, jeden z liderów samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej. Dołączył tym samym do „Giwiego” i „Motoroli”, których także pozbyto się raz na zawsze.
Co ciekawe, zabicie Zacharczenki zostało potępione przez Moskwę ustami samego Władimira Putina, który nazwał zamach na watażkę nikczemnym zabójstwem. Czy można tu mówić o nikczemności, nie będziemy roztrząsać, faktem jest, że to kolejny z „liderów”, który schodzi z donbaskiego padołu łez. Padołu okupowanego od 2014 r., który stał się ostatnio areną rozgrywek o wpływy i łupy między separatystami. Obwody doniecki i ługański zmieniły się w tym czasie w bandycko-terrorystyczne zagłębia, gdzie kwitną przemyt i przestępczość. Nie widać także pomysłu na rozwiązanie tej sprawy, a śmierć Zacharczenki zapewne nie uspokoi nastrojów. Do zlikwidowania separatysty oczywiście nikt się nie przyznał, a Służba Bezpieczeństwa Ukrainy stwierdziła wręcz, że dokonali tego Rosjanie. Czyżby więc Putin mówił szczerze o swoich ludziach? Tego zapewne szybko się nie dowiemy, za to o tym, jakim „liderem” był zlikwidowany w Separze mężczyzna, może świadczyć jedna z jego buńczucznych wypowiedzi. Przykładowo na początku ubiegłego roku ogłosił… termin zagłady Ukrainy. Wówczas to na antenie stacji telewizyjnej Rossija 1 przekonywał: „Siły zbrojne DRL są gotowe do ewentualnej eskalacji sytuacji na linii frontu w Donbasie. Dla Ukrainy lepszy będzie szybki i straszny koniec niż horror bez końca”. Był z lubością cytowany przez prokremlowskie rozsadniki propagandy (w tym także przez polskojęzyczną wersję Sputnika). Stwierdził też wtedy, że „państwo ukraińskie przestanie istnieć za 60 dni”. Dni minęło ponad 500 i jeśli ktoś przestał istnieć, to Zacharczenko.