Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Spór o wartości z unijnym mainstreamem (II)

Spory o wartości między mainstreamem UE a dominującym nurtem polskiej opinii publicznej – oprócz omówionych tydzień temu tarć o interpretację terminów i o wolność słowa – koncentrują się wokół wielu innych osi podziału. Dziś przeanalizujemy spory o podwójne standardy i reformę sądownictwa.

Podwójne standardy UE mają wymiar wewnątrzpolski (przypadki łamania zasad demokracji przed 2015 r. nie budziły zainteresowania UE) i wewnątrzunijny (różne traktowanie państw członkowskich UE). Bez echa w instytucjach unijnych przeszły zadziwiające wyniki wyborów samorządowych z 2014 r. przy kompromitującej niesprawności Państwowej Komisji Wyborczej i bezprecedensowej liczbie głosów nieważnych, a nawet wyborcze zwycięstwo w Szczecinie Krzysztofa Woźniaka, który w ogóle nie kandydował. Nie wywołał żadnej reakcji zamach PO na Trybunał Konstytucyjny z lipca 2015 r. między zwycięskimi dla PiS wyborami prezydenckimi a wyborami parlamentarnymi, w których PO po porażce Bronisława Komorowskiego słusznie spodziewało się klęski. Był to zamach przeprowadzony z zamiarem uczynienia wyników wyborów do Sejmu i Senatu politycznie nieistotnymi – przez przekształcenie TK w „trzecią izbę parlamentu” z prawem weta wobec decyzji nowej większości sejmowej. Trybunał nadał sobie uprawnienia, których w myśl konstytucji nie posiadał – usiłował sam określić obszar swoich kompetencji, swój skład personalny i procedury swojej pracy. Zwodził przy tym opinię publiczną, nieorientującą się z reguły, że TK jest sądem prawa, a nie sądem faktów – ma oceniać zgodność ustaw z konstytucją, a nie rozpatrywać akty władcze Sejmu, np. wybór sędziów do TK, co przecież nie jest aktem stanowienia prawa.

Spór o podwójne standardy

Wymienione zamachy na demokrację umacniały władzę sił „ideologicznie słusznych”, nie interesowały więc ani Komisji Europejskiej, ani Parlamentu Europejskiego. Przejmowanie redakcji pism krytycznych wobec rządu („Rzeczpospolita”, „Uważam Rze”), nachodzenie przez służby tygodnika publikującego materiały niewygodne dla rządzących („Wprost”), a nawet akcja antyterrorystów wobec studenta, prowadzącego stronę internetową Antykomor.pl, i łamanie swobód akademickich przez rządową kontrolę prac magisterskich na Uniwersytecie Jagiellońskim, zarządzoną przez minister Barbarę Kudrycką po opublikowaniu pracy Piotra Zyzaka o Lechu Wałęsie. Wszystko to nie zostało dostrzeżone przez instytucje UE i uznane za przejaw łamania wolności słowa oraz swobody badań naukowych. Nawet jedyne w III RP morderstwo polityczne (zabójstwo Marka Rosiaka w siedzibie PiS w Łodzi w 2010 r.), jako że zostało wymierzone w przeciwników politycznych mainstreamu, przeszło bez echa. Podobnie było ze sporem o media. Monopol PO-PSL, dający polskiej opinii publicznej do 2015 r. możliwość „pluralistycznego wyboru opinii i komentarzy” od Adama Michnika aż po Jacka Żakowskiego i od Tomasza Lisa aż po Monikę Olejnik – tzn. sytuacja, w której obóz rządzący panował we wszystkich głównych mediach elektronicznych i w lwiej części mediów drukowanych, a opozycję spychał do niszowych kanałów komunikacji społecznej – nie interesował UE. Dziś każdy uczciwy obserwator musi przyznać, że dostęp przeciętnego obywatela Polski do najrozmaitszych informacji i komentarzy znacznie się poszerzył, a ich różnorodność jest bezprecedensowo duża, jak nigdy po 1989 r. Mimo tej wcześniej niespotykanej w Polsce, a zapewne i w całej UE, swobody wypowiedzi i różnorodności informatorów, reprezentujących pełne spektrum opinii oraz sympatii politycznych, Polska właśnie teraz jest oskarżana o tłumienie wolności słowa. Obecnie, gdy „fakty” jej ograniczania istnieją tylko jako hipotezy w wyobraźni i propagandzie opozycji, w ocenie mainstreamu UE „świadczą one niezbicie o ześlizgiwaniu się kraju ku dyktaturze”. Nic dziwnego, że polska opinia publiczna uznaje takie stanowisko za przejaw podwójnych standardów i poza kręgami „totalnej opozycji” nie traktuje go poważnie.

Wypowiedź Jeana-Clau­de’a Junckera (o długu publicznym Francji: blisko 100 proc. PKB, podczas gdy prawo UE dopuszcza 60 proc.), odpowiadającego na pytanie o to, dlaczego KE nie wprowadza sankcji – „bo to Francja” – niech służy za ilustrację drugiego wymiaru podwójnych standardów UE. Przykłady można by mnożyć (niezastosowanie reguł trzeciego pakietu energetycznego do niemieckiego gazociągu Opal oddanego w pacht Gazpromowi, pogwałcenie w okresie kryzysu imigracyjnego konwencji dublińskiej o uchodźcach, milczenie KE w sprawie rosyjskiego embarga na polskie produkty rolne z 2005 r., przełamanie dopiero wetem rządu RP – pierwszego rządu PiS – nowego Porozumienia o partnerstwie i współpracy UE–Rosja itd.).

Spór o reformę sądownictwa

Faktem potwierdzającym podwójne standardy stosowane przez UE jest spór o sądownictwo. Polskie praktyki sądowe lat 1989
–2015, powodujące, że nasz kraj stał się państwem najczęściej przegrywającym sprawy w Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu, nie wywoływały sprzeciwu UE. Wywołała go dopiero próba uzdrowienia sądownictwa, podjęta przez demokratycznie wybraną większość sejmową (jak gdyby w demokracji istniała jakakolwiek inna droga prawomocnej reformy systemu). KE, inspirowana przez polską opozycję motywowaną konkurencją wyborczą, w istocie promuje tezę, że jedynym gwarantem sprawiedliwości w Polsce jest kasta sędziowska wywodząca się z komunistycznej nomenklatury, uformowana przez czystki stanu wojennego i od tej pory odtwarzana przez kooptację, niepodlegająca żadnej zewnętrznej kontroli demokratycznej, i modyfikowana tylko wskutek działania biologii, łagodzonego przez częste dziedziczenie zawodu. Praktyka działania sądownictwa w Polsce (skrajnie niewydolnego, surowego dla słabych i pobłażliwego dla silnych) jest ważnym argumentem na rzecz zmiany owego systemu.

Zarówno opozycja, jak i UE próbują przekonać Polaków, że praworządność i demokracja zapewnione są wówczas, gdy wyżej opisany stan pozostaje nienaruszony, a odpowiedzialność sędziów ma wyłącznie charakter korporacyjny i nie podlega żadnej kontroli obywateli. Wprowadzenie zaś mechanizmów kontrolnych (przecież nie mechanizmów wymuszających orzekanie procesowe w konkretnym wypadku) przez demokratycznie wybraną większość sejmową (zmienną z kadencji na kadencję) to złamanie zasad demokracji. Ingerencja sądów w działalność władzy wykonawczej i ustawodawczej to „trójpodział władz”, a odwrotnie – to jego pogwałcenie. „Niezależność” sądów – a raczej ich nieodpowiedzialność w ramach jakiegokolwiek systemu demokratycznej kontroli obywateli nad władzą sądowniczą – głoszona przez opozycję jest systemem unikatowym w skali europejskiej i nigdzie w tej formie (korporacyjnej kooptacji i samokontroli) nie istnieje. Tak rozumiana „niezawisłość sędziowska” jest zjawiskiem niespotykanym w żadnym państwie cywilizacji zachodniej, w której „wszelka władza w społeczności ludzkiej pochodzi z woli narodu”, łącznie z władzą sędziowską. Na początku lipca 16 posłów Bundestagu i 16 ministrów rządów w landach RFN wybrało 23 sędziów niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego. Gdzież to oburzenie na „polityków mianujących sędziów”?

Spór o suwerenność

Opisywane spory są w swojej istocie sporami o suwerenność Polaków – o to, czy obywatele RP w akcie wyborczym mogą dać mandat wybranym przez siebie reprezentantom do reformy państwa, czy też musi być ona zatwierdzana przez unijny mainstream, nieposiadający żadnego mandatu: ani demokratycznego, ani prawno-traktatowego.

 



Źródło:

#Unia Europejska #wartości

Przemysław Żurawski vel Grajewski