Trudno znaleźć inne określenia idealnie określające grę reprezentacji Polski w pierwszym meczu grupowym z Senegalem niż „klęska”, „przepaść”, „zawód”. Miało być tak jak na Euro 2016, a wyszło jak zwykle.
Porażka z Senegalem bardzo boli wszystkich kibiców, nawet niezainteresowanych futbolem na co dzień. Piłkarze Adama Nawałki zatarli świetne wrażenie z eliminacji do mistrzostw Europy, dotarcia do najlepszej „ósemki” na kontynencie, aż wreszcie pewnych kwalifikacji do mundialu. W jednym meczu cała kibicowska nadzieja i uznanie dla naszych Orłów zamarły.
Oby tylko na chwilę, choć rozum podpowiada, że gdy na mundialu przegrywa się pierwszy mecz, i to w bardzo słabym stylu, a w dodatku nie jest się potentatem futbolowym, to się można powoli pakować. Szczególnie gdy czekają spotkania z lepszymi rywalami niż ten, z którym się przegrało na dzień dobry. Tylko że są serce, polska wiara, dobry skład i wielkie nadzieje.
Ciało obce
Powiedzmy sobie szczerze – nikt nawet w najczarniejszych snach nie mógł przewidzieć takiego otwarcia mistrzostw świata przez Polaków. Owszem, wszystko od pierwszej minuty starcia z Senegalem działo się zgodnie z przewidywaniami. Afrykańczycy mieli grać twardo i tak to wyglądało. Wiadomo było, że nastawią się na walkę w powietrzu i szybkość swoich skrzydeł. Mogliśmy o tym przeczytać i usłyszeć w każdej analizie przedmeczowej. Czy i w tych elementach mogli zatem zaskoczyć Roberta Lewandowskiego i spółkę? Wszyscy o tym słyszeli, scenariusz był rozpisany, tylko nasi piłkarze wyglądali na zdziwionych i zdezorientowanych. Jeśli nie szło z przodu przy rosłym Koulibalym (przy okazji – wycenianym na 60 mln euro, czyli więcej niż cały nasz blok defensywny razem wzięty), to trzeba było się postawić. Więcej biegać, a już na pewno stosować ABC piłki nożnej – dokładnie podawać i nie sprawiać przeciwnikowi prezentów.
Przez cały mecz z Senegalem odniosłem wrażenie, że Thiago Cionek i Arkadiusz Milik nie wiedzieli, po co są na boisku. Obrońca rodem z Brazylii od pierwszej minuty stał na glinianych nogach, a każde jego zagranie piłką i próba ustawienia przypominały tykającą bombę zegarową. Cionek musiał kiedyś wybuchnąć. Tylko w pierwszych 25 minutach mundialowego starcia z Senegalem wybił piłkę na rzut rożny we własnym polu karnym bez nacisku rywala, stracił piłkę po przyjęciu na połowie polskiej drużyny, przy biernym pressingu Senegalczyka, a raz po wrzutce w polu karnym źle ustawiony minął się z piłką. Gra Cionka od początku była piłkarskim kryminałem. Rozumiem, że w lidze włoskiej Thiago gra zazwyczaj poprawnie, ale w reprezentacji Polski od debiutu w pozytywny sposób pokazał się może… raz. Oby zdążył jeszcze pozytywnie zaskoczyć, ale dziś widać, że czuje się on na boisku jak ciało obce. Nie ma żadnego porozumienia z Łukaszem Piszczkiem, nie kontroluje środka obrony z Michałem Pazdanem, tak jak ten ostatni robi to z Kamilem Glikiem. Mecz z Senegalem pokazał dobitnie, jak bardzo brakuje nam obrońcy Monaco. Jeśli mamy czegoś szukać z Kolumbią, to Glik musi zagrać, a Cionek powinien być ostatnią opcją do obrony. Nawet absolutny świeżak Jan Bednarek, zdziwiony wejściem Nianga z linii bocznej w drugiej połowie, zagrał dużo lepiej od Thiaga.
Peszko niech siedzi
Wszystkich mógł irytować Arek Milik. Czapki z głów za to, że napastnik wyleczył dwie bardzo poważne kontuzje, po których mógł nigdy nie wyjść na murawę. I nie dość, że się pozbierał, to po ponad pół roku nieobecności na boisku strzelał regularnie gole dla Napoli. We Włoszech Milik jest uwielbiany, nie bez przyczyny. W reprezentacji nie gra jednak na poziomie, do jakiego przyzwyczaił w lidze włoskiej. Z Senegalem zaliczył chyba najgorszy mecz w kadrze Nawałki. Był „podwieszo-nym” napastnikiem, łącznikiem między pomocą a Lewandowskim, a przynajmniej tak to miało najwyraźniej wyglądać. W efekcie nie było go ani z przodu, ani z tyłu. Milik tracił zbyt często proste piłki, nie potrafił dograć do najbliższego rywala nawet wtedy, gdy w pierwszej połowie mieliśmy szansę na kontrę. Po stracie nie wracał za rywalami, przez co tworzyły się wyrwy w środku pola. Rywal lepszy od Senegalu stwarzałby dzięki temu co rusz okazje do zdobycia bramek i pewnie wykorzystałby więcej prezentów.
Trzeba też wrzucić kamyczek do ogródka Adama Nawałki. W sytuacji gdy Jakub Błaszczykowski nie jest w stanie dokończyć meczu, i to od początku drugiej połowy, zastępuje go obrońca Bednarek – gdy mamy niekorzystny wynik. Na ławce tymczasem siedzi nominalny skrzydłowy Sławomir Peszko. Cały czas słyszymy, że pomocnik Lechii Gdańsk nie jest w kadrze dla atmosfery (to znany żartowniś, fajny chłopak, który czasem lubi się przy okazji napić). Jeśli jest jednak tak, jak mówili Adam Nawałka i sztab szkoleniowy, to dlaczego Peszko nie zagrał ani minuty z Senegalem? I możemy założyć, że o ile nasz selekcjoner nie powariuje, o tyle Peszko otrzyma szansę w ostatnim spotkaniu – albo na pożegnanie z mundialem, albo już wtedy, gdy Japończycy nie będą w stanie się podnieść z wysokim wynikiem na karku.
Ducha nie gaśmy
Jak na razie smutny jest dla nas ten mundial. Niby kibic od początku emocjonował się gradem goli i dobrymi spotkaniami, ale cały czas czekał na wtorek. I nie zgadzam się z teorią, jakoby nadmiernie pompowano balonik. Popatrzmy na teoretycznie najsilniejszy skład polskiej drużyny i na to, gdzie gra dany zawodnik. Juventus, Borussia, Monaco, Legia, Lokomotiw, PSG, Wolfsburg, Hull City, Napoli, Bayern Monachium. Mistrz Niemiec, potentaci francuscy, włoscy – to już nie te czasy, gdy 16 lat temu szczytem marzeń dla naszych piłkarzy była gra w Celticu Glasgow, Panathinaikosie, Schalke, Elche czy Lens. Przy całym szacunku dla najlepszych zawodników z tamtej epoki: Maćka Żurawskiego, Tomasza Hajty lub Jacka Bąka. Większość naszych kluczowych piłkarzy gra w lepszych klubach i są w nich na fali. I dlatego – po sukcesie na Euro 2016 – mamy nie tylko prawo, ale i obowiązek oczekiwać wyjścia z grupy, a już na pewno lepszej gry. Pompowanie balonika jest wtedy, gdy naród dostaje głupawki, a nie ma ku temu podstaw. W tym wypadku już sama przynależność klubowa Orłów Nawałki obliguje do znacznie lepszej gry.
Jeszcze ich nie skreślajmy, chociaż nie mamy powodów do optymizmu. Oby Glik wykurował bark, bo nie zagra gorzej od Cionka. Oby Arek Milik przestał machać rękami, a Kownacki dostał szansę u boku Lewandowskiego. I oby Kolumbia zagrała tak słabo z nami, jak w drugiej połowie z Japonią (przegrali 1:2). Obyśmy wreszcie zagrali tak, jak nas na to stać i jak zostaliśmy przyzwyczajeni przez piłkarzy narodowej drużyny. Wtedy jeszcze w turnieju w Rosji wszystko będzie możliwe.