W maju odwiedzi Polskę Bobby McFerrin, jeden z najbardziej rozpoznawalnych artystów naszych czasów, mistrz wokalnej ekwilibrystyki, człowiek, który podbił świat słynnym przebojem „Don’t Worry, Be Happy”. Sprzedał ponad 20 mln płyt, ma 10 nagród Grammy. Nasz kraj odwiedza regularnie od 1985 r., kiedy to wystąpił na Jazz Jamboree. Wówczas publiczność oszalała, na kolejnych jego koncertach, w rozmaitych składach, nie było inaczej. Cóż, o takich artystach mówi się wprost – zwierzę estradowe.
Tym razem na scenie towarzyszyć mu będzie polski chór, do którego wokalistów wybierał Piotr Nazaruk, lider gospelowego zespołu Trzecia Godzina Dnia. Co tu kryć, chór, który będzie wspierał McFerrina, ma gwiazdorski skład. Usłyszymy w nim: Dorotę Miśkiewicz, Olgę Szomańską, Judytę Pisarczyk, Martę Ławską, Irenę Kijewską, Annę Szarmach, Piotra Nazaruka, Krzysztofa Pietrzaka, Michała Mielczarka, Piotra Gogola, Daniela Wojsę i Wojciecha Myrczka. Zapowiadają się wspaniałe wieczory: 5 maja w Lublinie (Centrum Spotkania Kul-tur), 12 maja we Wrocławiu (Narodowe Forum Muzyki) i dzień później w Warszawie (Arena Ursynów).
Chyba powinienem zacząć od wylewnych gratulacji, bo czegokolwiek się dotkniesz, wieńczone jest sukcesem. I do tego ta swoboda balansowania między klimatami jazzowymi, muzyką świata, rhythm and bluesem – można powiedzieć, że stylistycznie jesteś genialnym kameleonem. Chyba w każdej konwencji czujesz się jak ryba w wodzie.
Dziękuję, sprawiasz mi wielką radość. Miło, że doceniasz to c o robię, zwłaszcza że jest to opłacone pracą, często nielekką, ale zawsze przyjemną.
Jesteś mistrzem operowania głosem, ale od pewnego czasu otaczasz się też innymi ludzkimi głosami. Wiem, że teraz wystąpisz z dwoma członkami swojej rewolucyjnej grupy wokalnej Voicestra, czyli tenorem i beatboxerem Davidem Wormem i basem Joeyem Blakiem. Program będzie oparty na czymś, co nazwałeś Circlesongs, czyli sekwencyjnych, ewoluujących formach bazujących na rytmicznych groove’ach, a to wszystko będzie powstawało spontanicznie na scenie. Do tego dojdzie polski 12-osobowy chór bazujący na naszych gwiazdach jazzu i rhythm and bluesa.
Zapomniałeś dodać, że zawsze wciągamy w to publiczność. Tak powstaje wręcz wielotysięczny chór. Uwielbiam tworzenie kilku warstw z ludzkiego głosu. Stąd masz u nas solowe śpiewy, małe combo i chóry. Ale i te chóry są rozmaite, raz jest to wiele ludzkich głosów, kiedy indziej – jak na moich płytach – elektroniczne multiplikacje bądź nakładki. Tak jest choćby wówczas, gdy sam nagrywam harmoniczne tła. Ale cokolwiek by się działo, zawsze na pierwszym planie jest ludzki głos we wszelkich możliwych konwencjach. Czasami naśladujemy odgłosy, kiedy indziej sekcję rytmiczną, ale najczęściej pokazujemy paletę technik wokalnych.
Masz dar w dobieraniu współpracowników. Nie chcę tutaj mówić o Chicku Corei, Yo-Yo Ma czy Herbiem Hancocku, gdyż szczególną rękę masz też do wokalistów.
Hm… Oczywiście wokalistów dobierałem zawsze w sposób analityczny, pod konkretne brzmienia czy kompilacje brzmień, barwowej mikstury. W moich kompozycjach nierzadko zbiera się na jednej płycie ponad pół setki ludzi, taka wielka orkiestra ludzkich głosów. Każdy ma coś swojego, niepowtarzalnego, a to słychać, co czyni tę muzykę bardzo kolorową.
I radosną.
Bez radości nie ma muzyki. Nie ma pozytywnego przekazu. A muzyka bez pozytywnego przekazu nie ma sensu. Jest wyzuta ze swojego przesłania dobroci. Muzyka jako nośnik agresji jest zaprzeczeniem sztuki. Jest zaprzeczeniem człowieczeństwa. Ludzie rodzą się i są z natury dobrzy, kochają się cieszyć, bo radość i kontakt z drugim człowiekiem, spotkanie z drugą dobrą duszą to wartości same w sobie, ponadczasowe, wynikające z naszej natury. Wszystko, co burzy ten ład, jest przeciwieństwem sztuki, ludzkiej natury.
Całą rozmowę można przeczytać w dzisiejszym, dwudniowym wydaniu "Gazety Polskiej Codziennie". Z Bobbym McFerrinem rozmawia Piotr Iwicki.