10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Szyderstwo zamiast współczucia

- Wmawia się ludziom, że nie powinno się już mówić o Smoleńsku, że zajmują się tym tylko „oszołomy” – z Januszem Walentynowiczem, synem legendy Solidarności Anny Walentynowicz, rozmawia Dorota

- Wmawia się ludziom, że nie powinno się już mówić o Smoleńsku, że zajmują się tym tylko „oszołomy” – z Januszem Walentynowiczem, synem legendy Solidarności Anny Walentynowicz, rozmawia Dorota Kania. Wywiad w całości opublikoway został w najnowszym numerze „Gazety Polskiej”.

- Jak teraz, po ogłoszeniu przez prokuraturę wojskową wniosków z ekspertyzy Instytutu Ekspertyz Sądowych im. J. Sehna, ocenia Pan prace MAK i komisji Jerzego Millera?
- Mam wrażenie, że zaraz po katastrofie postawiono tezy, do których wszystko później było naginane. Ekspertyza wykazała, że nie było gen. Andrzeja Błasika w kokpicie, że nie było żadnych nacisków. W moim odczuciu, forsowane przez MAK i polski rząd tezy o przebiegu katastrofy są kompletnie fałszywe. Teraz, gdy są już opinie naukowców, te założenia zostały obalone. Ustalenia zarówno MAK, jak i komisji Millera są po prostu nieważne, a obydwa postępowania śmiało można określić jako jeden wielki skandal.

- Dlaczego?
- Ponieważ doszło do skandalicznych zaniedbań i sytuacji, które kładą się cieniem na całym śledztwie. Najprostszy przykład z wydarzeń tuż po katastrofie: teren nie został odgrodzony, postronni ludzie wchodzili bez problemu, brali, co chcieli – „pamiątki” po katastrofie – i odchodzili.
Kolejna sprawa – niszczenie wraku. Jeszcze byłbym w stanie zrozumieć, że Rosjanie musieli pociąć wrak, aby go przetransportować, ale w głowie mi się nie mieści, że wybijali szyby w samolocie, że przeprowadzili metodyczną, zaplanowaną dewastację, co można było zobaczyć w programie Misja Specjalna. Przecież ten wrak jest niezwykle istotnym dowodem w sprawie, a przedstawiciele państwa polskiego nie zareagowali. Nie rozumiem, jak można było dopuścić do tego, żeby wrak samolotu, który jest własnością Polski, pozostał w Rosji.
To jest rzecz zupełnie niesłychana i nie pamiętam, żeby gdziekolwiek coś podobnego się wydarzyło.

- Śledztwo prowadzi też polska prokuratura. Czy Pana zdaniem prokuratorzy dążą do wyjaśnienia przyczyn katastrofy, czy też chcą jak najszybciej zamknąć tę sprawę?
- Odnoszę wrażenie, że prokuraturze nie zależy, żeby dojść do prawdy. Robi całą masę ruchów pozorowanych, żeby śledztwo rozciągnąć w czasie i zakończyć je wnioskiem, że trzeba je umorzyć, bo nic się nie udało wykryć. O podejściu prokuratury do rodzin ofiar katastrofy najlepiej świadczy wydarzenie, które miało miejsce w Prokuraturze Generalnej w dniu, gdy były prezentowane wnioski z ekspertyzy naukowców Instytutu Ekspertyz Sądowych im. J. Sehna. Nie wpuszczono na tę konferencję mec. Stefana Hambury, który reprezentuje m.in. mnie, nie wpuszczono także innych pełnomocników. Odbieram to jako policzek i kompletną arogancję ze strony władzy w stosunku do rodzin, które straciły swoich bliskich w Smoleńsku. Nie dziennikarze, ale przede wszystkim rodziny i pełnomocnicy powinni być na takiej konferencji. To na nasze pytania w pierwszej kolejności powinni odpowiedzieć prokuratorzy, a tego nie zrobiono.

- Ma Pan już pełną dokumentację medyczną dotyczącą Anny Walentynowicz?
- Zadzwoniłem do prokuratury z pytaniem, czy dotarła już z Rosji dokumentacja z sekcji zwłok mojej mamy. Powiedziałem pani prokurator, kim jestem, że aktualnie przebywam za granicą i chciałbym wiedzieć, czy mam przyjechać do Warszawy, by zobaczyć dokumenty. W odpowiedzi usłyszałem, że nic mi nie powiedzą, chociaż nie pytałem o szczegóły, a jedynie o to, czy z Rosji przyszła dokumentacja. Zamiast mi pomóc, potraktowano mnie jak natrętnego petenta. Ja do dzisiaj nie wiem, co jest w tym protokole, czy w ogóle został sporządzony, a nawet jeżeli jest, to nie wiem, co zawiera.

- Czy ktoś informował Pana, że w Moskwie została przeprowadzona sekcja zwłok pani Anny Walentynowicz?
- Nikt ze strony polskich władz mnie o tym nie poinformował i tak naprawdę nie wiem, czy sekcja została przeprowadzona. Teraz polska prokuratura bada rosyjską dokumentację medyczną, co nasuwa najgorsze obawy: czy w trumnach są rzeczywiście nasi bliscy, czy poświadczono nieprawdę w dokumentach sekcyjnych ofiar katastrofy, jak już to udowodniono w przypadku ministra Zbigniewa Wassermanna? Dlaczego nie pozwolono nam otworzyć trumien i dlaczego w Polsce nie zrobiono ani jednej sekcji zwłok ofiar smoleńskiej katastrofy? Ja na te pytania nie znajduję żadnej racjonalnej odpowiedzi.

- Były trudności z rozpoznaniem ciała Anny Walentynowicz?
- Z identyfikacją mamy nie miałem żadnych problemów. Ciało było w całości, rozpoznałem ją natychmiast po twarzy – nie miałem wątpliwości. Mimo to Rosjanie pytali mnie o znaki szczególne, np. blizny pooperacyjne.

- Czy był Pan przy wkładaniu zwłok pani Anny Walentynowicz do trumny i jej plombowaniu?
- Niestety nie i bardzo tego żałuję. Gdybym nie był takim kłębkiem nerwów, pewnie zrobiłbym wszystko, żeby być przy wkładaniu zwłok, zamykaniu i plombowaniu trumny. Niestety, nie dopilnowałem tego i mam w związku z tym wyrzuty sumienia. Nie wiem też, czy przy zamykaniu trumny był pracownik konsulatu.

- Czy uważa Pan, że powinna powstać międzynarodowa komisja do zbadania katastrofy smoleńskiej?
- Od samego początku uważałem, że powinna powstać taka komisja, a sprawą nie powinni zajmować się politycy, jak np. minister spraw wewnętrznych Jerzy Miller. Od wyjaśniania katastrofy są naukowcy: lekarze sądowi, fizycy, ludzie, którzy mają wiedzę na ten temat. A w Polsce teraz jest tak, że rząd nie może znaleźć pieniędzy na zwołanie konferencji naukowej, o którą dopraszają się naukowcy z uznanych uczelni: fizycy, ludzie zajmujący się aerodynamiką, budową i wytrzymałością materiałów itd. Ci ludzie chcieli zorganizować taką konferencję, dopraszali się, a rząd nawet nie znalazł sali na ten cel.

- Jak Pan ocenia działania rządu w sprawie Smoleńska?
- Proszę mi wierzyć, że jestem bardzo daleki od teorii spiskowych, jednak to, co zrobił rząd w sprawie wyjaśniania smoleńskiej katastrofy, świadczy o tym, że albo się czegoś boi, albo o czymś wie i koniecznie chce to ukryć. Kłamie w żywe oczy i kręci wspólnie z przedstawicielami MAK i rosyjską prokuraturą.  Przez blisko dwa lata obserwuję paskudną propagandę, która nie ma nic wspólnego z prawdą.

- Czy jest szansa na wyjaśnienie, co tak naprawdę stało się w Smoleńsku?
- Czasami sobie myślę, że gdyby znalazł się naoczny świadek katastrofy, który znałby prawdę i gdyby powiedział, co tam się rzeczywiście stało, to i tak część społeczeństwa by mu nie uwierzyła.

- Dlaczego?!
- Bo przez tę nachalną propagandę w mediach sprzyjających rządowi doprowadzono to tego, że nie wiadomo, co jest kłamstwem, a co prawdą. Podejrzewam, że zrobiono to celowo, żeby zmęczyć społeczeństwo. Wmawia się ludziom, że nie powinno się mówić o Smoleńsku, że już „wszyscy” mają dosyć mówienia o katastrofie i dociekania jej przyczyn, że są ważniejsze sprawy. Że nie jest popularne zajmowanie się tą tragedią, że robią to tylko „oszołomy”, politycy z PiS, Jarosław Kaczyński i rodziny ofiar. Rządowe media „zapominają”, że Jarosław Kaczyński stracił w katastrofie brata i bratową, że my, rodziny smoleńskie – straciliśmy tych, których kochaliśmy, że pod Katyniem pogrzebaliśmy część naszego życia. Zamiast zrozumienia i współczucia mamy kłamstwo i szyderstwo.

Cały wywiad z Januszem Walentynowiczem w najnowszym numerze "Gazecie Polskiej"

 



Źródło:

Dorota Kania