Przez dwa miesiące szukała go cała Polska. Plakaty z jego wizerunkiem pojawiły się nie tylko w Krakowie. Zagadka zniknięcia Piotra Kijanki została rozwiązana. Mężczyznę 5 marca wyłowiono z Wisły przy stopniu wodnym Dąbie.
34-latek zaginął w nocy z 6 na 7 stycznia. Świętował 30. urodziny żony Agnieszki wraz z przyjaciółmi na krakowskim Kazimierzu. Kobieta wyszła z imprezy ok. godz. 22, pojechała do domu samochodem, by zająć się malutkim dzieckiem. Piotr został ze znajomymi, był gospodarzem spotkania. Ostatni przystanek na Kazimierzu to restauracja Nova. Kijanka wyszedł z lokalu przed godz. 24 i udał się ul. Miodową, następnie Starowiślną w drogę powrotną do domu. Niestety nigdy do niego nie dotarł. Po drodze rozegrała się tragedia, która powinna być ostrzeżeniem dla wszystkich, którzy nocą i pod wpływem alkoholu zamierzają przemierzyć spory dystans.
Sprzęt zawiódł
Piotr Kijanka miał przed sobą blisko 3 km drogi. Mógł wybrać alternatywną trasę, z dala od Wisły. Postanowił jednak pójść kolejny raz, jak to już w przeszłości bywało, bulwarami. Jego żona wspominała w jednym z wywiadów, że była to jego ulubiona droga, którą często spacerował z przyjacielem. Ostatni raz monitoring zarejestrował go w okolicach mostu Kotlarskiego. Spotkał tam dwóch rowerzystów, potem nikt go już nie widział. Poszukiwania policji przy współpracy z niemieckimi funkcjonariuszami i strażakami nie dały efektów. Wyszkolone psy złapały trop na ławce na bulwarach, ale ostatni ślad urwał się tuż nad rzeką. Postanowiono poszukiwać mężczyznę przy użyciu specjalistycznego sprzętu – sonaru. Przez kilka tygodni przepłynięto ponad 20 km po obu stronach Wisły, ze stopniem wodnym Dąbie włącznie. Nurkowie nie znaleźli jednak ciała Kijanki.
Dlaczego specjalistyczny sprzęt go nie wykrył? – Dotychczasowe poszukiwania z użyciem sonaru nie dawały stuprocentowej pewności, że w nurtach rzeki nie ma ciała zaginionego. Jeżeli np. ciało było przykryte jakimiś naniesionymi przez nurt przedmiotami, sonar mógł tego nie wykazać – odpowiada „Codziennej” inspektor Sebastian Gleń z krakowskiej policji. To dlatego nie ustawała determinacja internautów w grupach poszukiwawczych na Facebooku. Drukowali i rozklejali plakaty, pytali o Piotra Kijankę mieszkańców, a także bezdomnych. Dzwonili po szpitalach, czy na oddziałach są może osoby przyjęte bez dokumentów. Brat Piotra Kijanki miał nadzieję, że Piotr żyje i po wszystkim przyjdzie na Kazimierz oraz podziękuje zaangażowanym w poszukiwania za ogromny wysiłek. Tym wszystkim bezinteresownym kilkuset osobom, które przeczesywały kolejne pustostany, krzaki i okolice Wisły.
Po zaginięciu Piotra Kijanki pojawiały się sprzeczne informacje. A to taksówkarz zeznał, że wiózł kogoś bardzo podobnego do Piotra na krakowski Rynek. Kijanka miał być widziany w jednym z klubów tanecznych. Ktoś inny zobaczył go przed hotelem Forum. Internauci pisali o znalezionych rzeczach w mieście i okolicach – butach, kurtkach i innych przedmiotach, które pasowały według nich do ubioru 34-latka. Zagadka znalazła swój tragiczny finał.
Nadzieja umarła
Dnia 5 marca o godz. 10.51 pracownik elektrowni wodnej Dąbie na Wiśle w Krakowie powiadomił policję, że na powierzchni rzeki unosi się ludzkie ciało. Na miejsce skierowano policjantów, straż pożarną i pogotowie ratunkowe. Strażacy dopłynęli łodzią pod tamę, a następnie wyłowili zwłoki i położyli na nosze. Po przetransportowaniu na brzeg lekarz pogotowia stwierdził zgon. Funkcjonariusze Wydziału do walki z Przestępczością Przeciwko Życiu i Zdrowiu KMP w Krakowie pod kierunkiem prokuratora z Prokuratury Rejonowej Kraków-Śródmieście-Wschód przeprowadzili oględziny zwłok. Ich wygląd, charakterystyczny ubiór, obrączka, zegarek wskazywały na duże prawdopodobieństwo, że to zwłoki zaginionego Piotra Kijanki. Ciało mężczyzny przewieziono do Zakładu Medycyny Sądowej Collegium Medicum UJ w Krakowie – relacjonuje inspektor Gleń.
Jeszcze po znalezieniu ciała tliła się nadzieja, że to nie zwłoki Piotra Kijanki. Na Facebooku jedna z administratorek grupy poszukiwawczej, powołując się na zdanie rodziny, poinformowała 5 marca wieczorem o śmierci Piotra. Natychmiast zareagowała żona, która napisała, że jeszcze niczego nie ustalono i nie ma oficjalnego potwierdzenia. Dzień później doszło do okazania zwłok najbliższym.
Dnia 6 marca została przeprowadzona sekcja zwłok. Podczas oględzin przy mężczyźnie znaleziono dokumenty, wystawione na nazwisko Piotr Kijanka. W godzinach popołudniowych nastąpiło okazanie zwłok matce i żonie zaginionego – kobiety zidentyfikowały jego ciało. Kwestie przyczyn i okoliczności śmierci Piotra Kijanki bada Prokuratura Rejonowa Kraków-Śródmieście-Wschód w prowadzonym śledztwie – informuje inspektor Gleń.
Dwa oblicza poszukiwań
Prokuratorzy prowadzą śledztwo z art. 155 Kodeksu karnego, czyli nieumyślnego spowodowania śmierci. Pierwsze oględziny ciała Piotra Kijanki wskazują na utonięcie mężczyzny. Śledczy muszą sprawdzić, jak długo ciało znajdowało się w wodzie, by wykluczyć inne wersje. Sprawdzany jest też ewentualny wątek udziału osób trzecich, np. przez popchnięcie 34-latka do wody. – Wstępnie biegły z zakresu medycyny sądowej stwierdził, że przyczyną zgonu było utonięcie, ale ostateczne wyniki będą znane po przeprowadzeniu badań dodatkowych — stwierdził prokurator Janusz Hnatko.
Historia zaginięcia Piotra Kijanki ma w internecie dwa oblicza. Z jednej strony należy docenić wysiłek wielu osób, które choć nie spotkały zmarłego ani jego żony, poświęcały swój czas na poszukiwania. To ta pozytywna strona sprawy i na niej warto się bardziej skupić, żywiąc nadzieję, że dzięki takiej solidarności ludzi kiedyś inny zaginiony po prostu się znajdzie. „Mam totalną pustkę w sercu i w głowie. Nie potrafię napisać nic prócz zwykłego »dziękuję«. Dziękuję wszystkimi za pomoc w poszukiwaniach! Dziękuję za oklejanie razem ze mną miast! Dziękuję za wiarę i dobre słowo! Dziękuję za to, że jesteście i byliście! Dziękuję w imieniu swoim, Piotra i całej rodziny” – napisała Agnieszka Kijanka do grup poszukiwawczych działających na własną rękę. To ona jest w najtrudniejszej sytuacji – musi opiekować się sama dwuletnim synkiem i dbać przy tym o ciążę.
Internet ma również ciemną stronę. Dziesiątki poszukiwaczy, traktujących osobistą tragedię rodziny jako grę terenową, naciągacze powołujący się na absurdalne teorie jasnowidzów czy zwykli hejterzy – oskarżenia pod adresem rodziny zaginionego, Piotra, jego żony były na porządku dziennym. Bezczelnie żerujący na tragedii zapewne nie mają świadomości, że wszystko czytają bliscy zmarłego. A kiedyś do takich wpisów mogą dotrzeć dzieci państwa Kijanków.
W najbliższą sobotę w Mielcu odbędzie się pogrzeb Piotra Kijanki.