Im dłużej pracuje sejmowa komisja śledcza ds. wyjaśnienia afery Amber Gold, im więcej przesłuchanych, tym bardziej kurczy się grono tych, którzy twierdzili, że Marcin P. działał w pojedynkę i był tak sprytny, że udało się mu bez żadnej pomocy zbudować oszukańczą piramidę finansową. Dziś już widać wyraźnie – był tylko pionkiem, zaledwie małym trybikiem w potężnej machinie, czyli w układzie gdańskim.
Układzie, którego struktury do złudzenia przypominają mafię: są w nim politycy, urzędnicy, biznesmeni i parasol ochronny służb specjalnych. W sierpniu 2012 r. ówczesny premier Donald Tusk mógł kpić z całej sprawy, mówiąc z trybuny sejmowej, że „pan poseł Macierewicz sugeruje, iż mój syn, pewnie wspólnie ze mną, nieżyjącym »Nikosiem«, »Masą« i »Kiełbasą«, wywoził złoto do Niemiec, na które czekał dziadek z Wehrmachtu”. Znamienna była wówczas riposta Antoniego Macierewicza, który wprost powiedział, że „pan premier albo nie rozumie, albo udaje, że nie rozumie. To pan stworzył system mafijny”. I właśnie teraz, po pięciu latach, możemy się przekonać, jak prawdziwe były to słowa. Jak na dłoni widać ten układ. Układ, w którym główne role odegrali politycy Platformy Obywatelskiej.