Na Festiwalu Niepokorni Niezłomni Wyklęci wręczana jest nagroda „Drzwi do Wolności”. Taki tytuł nosi też film dokumentalny Marii Dłużewskiej, pokazywany w tym roku na festiwalu. To poruszający obraz o adwokatach, którzy za komuny bronili ludzi podziemia solidarnościowego.
Film nie został nagrodzony, a szkoda — jest rewelacyjną opowieścią o czasach niewoli i tych, którzy kładli na szali własne kariery, a czasem i życie, by służyć Prawdzie. Wspomnienia mecenasów Piotra Andrzejewskiego i Wiesława Johanna przeplatają się z wypowiedziami opozycjonistów. Jest i genialny bard - Jan Kelus. I jego pieśni. Są Joanna i Andrzej Gwiazdowie w swoim mieszkaniu...
A po drugiej stronie — sędziowie. Ci sami, niezmienni orzekający, i w PRL-u, i w III RP.
Ten film, pełen i dramatycznych wspomnień i pełnych humoru anegdot operuje też wspaniałą metaforą: oto historia domu Wiesława Johanna to zarazem przypowieść o ludzkiej solidarności w problemach związanych z codziennością za czasów komuny...
Obraz Dłużewskiej - poza pełną wrażliwości i inteligencji formułą ma jeszcze jeden walor: dokumentując postaci i ich postawy jednocześnie stawia pytania dotyczące współczesności. Choćby oto, w jaki sposób sądy III RP ustosunkowały się do ważnych zagadnień związanych z katastrofą smoleńską. Albo o to, jakim językiem mówimy o rzeczywistości.
„Jeżeli tracimy swój język, tracimy swój sposób myślenia” — mówi Andrzej Gwiazda odnośnie używania właściwych, a nie eufemistycznych, terminów na określenia zła.
Kapitalny film Marii Dłużewskiej powinni obejrzeć obowiązkowo ci, którzy gardłują bezrefleksyjnie o tym, że sądy nie wymagają gruntownej reformy, czy psioczą na obniżanie esbeckich emerytur.