Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Histeria zweryfikowana przez rzeczywistość

Dzwonki rozlegają się w polskich szkołach, uczniowie są na lekcjach, nauczyciele w pracy. Tak wygląda rzeczywistość po wprowadzeniu reformy edukacji od 1 września. Zamiast katastrofy, wielkiego buntu pracowników placówek i rodziców, bankructwa oświaty – wszystko w pierwszych tygodniach wygląda po staremu.

Prezes „Polskiego Związku Straszenia Nauczycieli”, bo tak powinien się nazywać związek zawodowy pod kierownictwem Sławomira Broniarza, zapowiadał apokalipsę. Warto przypomnieć jego fatalistyczne przewidywania sprzed miesięcy, które dziś sprawnie weryfikuje szkolna rzeczywistość. Zacznijmy od naprawdę nieistotnych z punktu widzenia dzieci, dla których to przecież powstały szkoły. Pan Broniarz czasami sprawia wrażenie, jakby placówki oświaty były prywatnym folwarkiem ZNP i nauczycieli, którzy jako jedyna grupa zawodowa w Polsce podpisują dożywotnie umowy o pracę.

Pośredniaki pełne belfrów

– Może być to przestrzeń od 30 do 40 tys. nauczycieli w całej Polsce – mówił o cięciach kadrowych w polskich szkołach z powodu wprowadzenia zmian przez PiS. – Za kilka dni mamy zakończenie roku szkolnego. Był to rok bardzo burzliwy, bardzo emocjonalny. Dla ok. 32 tys. nauczycieli ten rok skończy się bardzo złą informacją – przestrzegał z kolei w czerwcu. Im bliżej rozpoczęcia roku szkolnego, tym bardziej łagodniała stanowczość jego wypowiedzi. – 9,4 tys. nauczycieli straci pracę od 1 września, 22 tys. nie będzie pracowało na pełen etat – zarzekał się w sierpniu.

Pod koniec września próżno szukać dokładnych wyliczeń, ilu nauczycieli straciło pracę z powodu zmian organizacyjnych w placówkach oświaty, a ilu z innych przyczyn. Mało tego, reforma okazała się dla początkujących nauczycieli szansą. Urzędy zostały zasypane ofertami pracy, faktycznie najczęściej na niepełny etat. Dla absolwenta studiów wyższych propozycje zarabiania 1000 zł miesięcznie nie są kuszące, ale tak naprawdę każdy, kto chce zostać nauczycielem, wie, że będzie miał pod górkę. Różnica jest taka, że aż tylu sposobności do rozpoczęcia przygody belfra, chociażby na kilka godzin w tygodniu, jeszcze dwa, trzy lata temu nie było. A że zawód nauczyciela jest niewdzięczny i to nie placówki dostosowują się do niego, ale pracownik oświaty do potrzeb placówki, to inna sprawa.

Nauczyciele mieli strajkować, i to nie jeden dzień. Wszyscy, bez wyjątku, bo przecież chodzi „o obronę demokracji”, której szkodzi jeden z głównych punktów programu wyborczego PiS-u, akurat wielokrotnie omawiany. – Wśród nauczycieli gimnazjów narasta chęć, nawet nie jednodniowego, ale dłuższego strajku. Mam nadzieję, że nie są to tylko werbalne zapewnienia. Że zostaną one poparte działaniem w momencie, gdy taka potrzeba rzeczywiście zaistnieje – zapewniał w jednym z wywiadów Broniarz. I znów rzeczywistość zweryfikowała jego szumne zapowiedzi i straszenie. Strajk potrwał kilka minut 1 września przed siedzibą Ministerstwa Edukacji Narodowej. Rozpoczęcie roku szkolnego odbyło się tak jak zwykle.

Samorządy ruszą z odsieczą

Katastrofę w oświacie zwiastować miał również bunt samorządowców. Wiadomo, że w wielu regionach rządzą politycy nieprzychylni PiS-owi. Mogła to być ostatnia deska ratunku dla ZNP – ale pech chciał, że i to nie wypaliło. – Na podstawie listów, jakie do nas wpływają, nie daję wiary w to, że taki odsetek samorządów jest gotowy do przeprowadzenia reformy. To jako żywo przypomina mi czasy, do których ten rząd zmierza i nawiązuje – grzmiał prezes związku.

Podobnie jak w wypadku masowych zwolnień, które malały wraz z upływem czasu w statystykach Broniarza, tak i w tej sprawie nastąpiło nagłe oświecenie prezesa. – Brak tego bałaganu jest często ogromną zasługą dyrekcji, nauczycieli i rodziców [sic!] – zauważał w ostatnich wypowiedziach dla „Super Expressu”. No tak, przecież dyrekcja, nauczyciele, rodzice i samorządy miały całościowo zbojkotować reformę, która cofa nas wszystkich do epoki PRL-u. Tylko dlatego, że likwidowane są gimnazja i wymieniono podręczniki.

W tej ostatniej sprawie rozpętała się niemała histeria. Główny ostrzał skierowano na książki do historii, które – według „Gazety Wyborczej” czy OKO.press – miały wygumkować Lecha Wałęsę i zastąpić go Lechem Kaczyńskim jako symbolem Solidarności. Lech Wałęsa deklarował nawet założenie nowej Solidarności, bo przecież „PiS pisze historię na nowo”.

Jak to zwykle z histeriami bywa, są weryfikowane w życiu jeszcze szybciej niż zarzuty przewodniczącego Broniarza. Miałem w ręku podręcznik Gdańskiego Wydawnictwa Oświatowego do IV klasy podstawówki. Wałęsa oczywiście się pojawia, jest jego zdjęcie i nota biograficzna okraszona stwierdzeniem, że to najbardziej znany Polak w XX w. – oprócz Jana Pawła II. Różnica w porównaniu ze starymi podręcznikami? Uczeń już na wczesnym etapie edukacji dowie się o istnieniu skromnej suwnicowej Anny Walentynowicz. Wcześniej, nawet w rozszerzonych podręcznikach przygotowujących licealistów do matur, o „Annie Solidarność” nie było nawet wzmianki. To ona, a nie Wałęsa, została tak naprawdę wygumkowana z kart historii.

Paradnie brzmią zarzuty ZNP, które opinia publiczna miała okazję poznać kilka tygodni temu w TVP Info. Zastępca Sławomira Broniarza w związku zawodowym zarzucił twórcom reformy, że dzieci będą de facto zbyt dużo wiedziały. – Polska cofa się o 20 lat. Jest za dużo wiedzy encyklopedycznej. Jest za dużo wiedzy – ubolewał wiceprezes ZNP Krzysztof Baszczyński.

Problemy? Tak, ale nie takie

Jak to z reformami i pracą na żywym organizmie bywa, nie brakuje problemów. Przede wszystkim w kilkunastu szkołach na czas uczniowie nie otrzymali podręczników, ale sytuacja została opanowana. Dochodzą też sygnały od rodziców, że ich pociechy noszą ciężkie plecaki, przez co są jeszcze bardziej zmęczone po zajęciach, nie mówiąc już o ryzyku schorzeń pleców czy kręgosłupa. Nie wiem, na ile to pole do działań dla MEN-u, ale warto byłoby zadbać w placówkach o szafki w stylu amerykańskim, w których dzieci mogłyby zostawiać książki i nie zabierać ich do domu. Zawsze to 8 kg na plecach mniej. Mówimy przede wszystkim o uczniach pierwszych klas podstawówek.

Na koniec pragnę zauważyć, że o reformie w mediach komercyjnych mówiono tylko źle. Gdy pytano rodziców o zdanie, jakimś cudem nie znalazł się przez tyle miesięcy żaden zwolennik zmian. To samo zresztą dotyczy nauczycieli odpytywanych przez dziennikarzy. Rozmawiałem ostatnio z jednym świetnym belfrem, uczy historii w poważnym i dobrze zarządzanym krakowskim gimnazjum, które jest wygaszane i łączone z liceum. – Teraz zacznie się prawdziwa szkoła. Jestem za reformą. Zwolnienia? Nie było, poczekajmy dwa lata na ocenę – powiedział. Takich opinii próżno szukać wśród tych, którzy wszystko od razu wiedzą. A ZNP czasu na ocenę też nie potrzebuje. Brak tego bałaganu jest często ogromną zasługą dyrekcji, nauczycieli i rodziców.

 



Grzegorz Wszołek