Wybory w Stanach Zjednoczonych. Temat ten był przez kilka ostatnich dni, tygodni na językach całego świata. Według prognoz, Republikanie byli faworytami, co według sondaży zwiastowało dużą przewagę nad Demokratami. Jak się jednak okazało - na podstawie wstępnych wyników - nie jest tak, jak się spodziewano. Opowiadał o tym na antenie TVP Info Maciej Rusiński, przewodniczący nowojorskiego Klubu "Gazety Polskiej". Był on gościem red. Michała Rachonia w programie #Jedziemy.
"W USA wybory odbywają się co 2 lata, a co 4, zazębiają się z prezydenckimi. To wynika z tego, że w Kongresie są dwie izby - Izba Reprezentantów, gdzie kadencja trwa 2 lata, zaś kadencje senatorów - 6 lat. Te wybory co 2 lata zazębiają się z wyborami lokalnymi, dlatego wybieramy też gubernatorów. Oczywiście tam, gdzie one w danym czasie się odbywają, bo to nie zawsze dotyczy wszystkich miast"
- mówił rozmówca red. Michała Rachonia.
Jak podkreślił prowadzący program, przed wyborami mówiono o miażdżącej przewadze Republikanów, co określono "czerwoną falą". Jednak pierwsze wyniki pokazują, że ta przewaga nie jest zbyt duża. Szanse są raczej wyrównane.
"Wiemy już nawet coś konkretnego. Tej czerwonej fali raczej nie będzie. Nie będzie to zbyt duże przesilenie Republikanów. Będą mieć raczej małą większość. Co do Senatu - zanosi się, że nic z tego nie będzie, a rwącej większości raczej nie zdobędą. Być może stracą nawet 1 miejsce"
- nakreślił sytuację Rusiński, dodając, że w kwestii Senatu - w kilku stanach nie ma jeszcze oficjalnych wyników.
"Z tego, co wiadomo na tą chwilę - Republikanie nie zdobędą tam większości. Wybory, które mają odbyć się jeszcze w Georgi raczej tego nie zmienią"
- ocenił.
Zapytany o elementy kampanii wyborczej, czyli tematy, które miały przekonać społeczeństwo do głosowania na daną partię, szef nowojorskiego Klubu "Gazety Polskiej" odparł:
"Kwestie gospodarcze, ekonomia czy inflacja były nadrzędnymi problemami, czyli to co większość opinii publicznej nakreślała przed wyborami. Republikanie wykazali się tu pewną nieudolnością, co zresztą robili od 2 lat. Nie potrafili przybrać własnej taktyki politycznej, wyborczej. W okresie letnim to Demokraci sondażowo zrównali się z Republikanami, w momencie, gdy jest problem z inflacją i ze stopami procentowymi. Pożyczki na dom skoczyły z 3% na 7%. Do tego wysokie koszty energii. Cala polityka Demokratów z kosztami energii to było coś, czego Republikanie nie potrafili wykorzystać. To pojawiło się u nich dopiero gdzieś na kilka tygodni przed wyborami".
Jego zdaniem - demokraci mieli bardzo słabą amunicję, ale ścieżka jaka wybrali to np. straszenie zamachem na demokrację, czego rzekomo mieliby dopuścić się Republikanie po wygraniu wyborów. Jak wspomniał, obracano się również wokół legalności aborcji.
"Mówimy tu o decyzji unieważnienia orzeczenia, które stało się czymś systemowym, co w szerszej opinii USA wydawało się nienaruszalne. Unieważnienie tego orzeczenia sprzed 50 lat, co do tego, że nie ma federalnego prawa do aborcji, że to spada na poszczególne stany, Demokraci wykorzystali do swojego elektoratu. Było to ich jednym z głównych wątków wyborczych. Biden mocno wkroczył tu na ścieżkę polityczną, proponował różne rozwiązania"
- relacjonował Rusiński.
Prowadzący program zapytał swojego gościa o to, jak ważnym elementem kampanii wyborczej były sprawy związane z amerykańskim zaangażowaniem na wschodniej flance NATO.
"Można tu poruszyć dwie kwestie. Raz, że Amerykanie patrzą na wojnę na Ukrainie pod kątem Chin. Teraz wojna na Ukrainie ujawniła, że Rosja jest mniejszym kolegą Chin, ale teraz jasno widać, że tam jest sojusz. Można powiedzieć, że jest wręcz nieprawdopodobne, że ta kwestia jest niebywałą platformą zgody dla obydwu partii. Trzeba zaznaczyć, że kwestia funduszy dla Ukrainy mocno skomplikuje się po wyborach. Odłożono już na czas po wyborach kwestie budżetu. Nie jest on jeszcze ustanowiony na rok przyszły. Będą walki o różne cięcia wydatków. Demokraci niektóre wydatki na Ukrainę mogą uczynić zakładnikiem innych ustaleń. Taka groźba niestety istnieje"
- mówił przewodniczący Klubu "Gazety Polskiej" w Nowym Jorku.