Gazeta Polska: Oni obawiają się Karola Nawrockiego. Atak metodami rosyjskimi nie był przypadkowy Czytaj więcej!

Sprawa kradnącego sędziego znowu odroczona

Mimo prawomocnego wyroku karnego Robert W. wciąż jest sędzią i pobiera część uposażenia. Ze względu na wniosek o wykluczenie jednego z sędziów ze składu orzekającego, sprawa w Izbie Odpowiedzialności Zawodowej SN po raz kolejny została odroczona.

Sąd
Sąd
Daniel Bone - pixabay.com

W piątek w Izbie Odpowiedzialności Zawodowej Sądu Najwyższego miała zostać rozpatrzona sprawa sędziego wrocławskiego Sądu Apelacyjnego Roberta W., który w lutym 2017 r. wspólnie z żoną ukradł ze sklepu Media Markt w Wałbrzychu dwa głośniki, dwa pendrive’y i kabel o łącznej wartości 2175 zł. Kilka dni później w sklepie we Wrocławiu dokonał kolejnej kradzieży elektroniki wartej 2400 zł.

Był to już drugi wyznaczony termin. Ze względu na opinię lekarzy, iż sędzia W., nie może odbywać dalszych podróży, dopuszczono udział strony obwinionej w formie wideokonferencji. Mimo to sędzia W. się nie stawił - jak poinformował jego obrońca, przebywał na szpitalnym oddziale ratunkowym.

Sędzia Barbara Skoczkowska poinformowała, że SN odrzucił wniosek o jej wykluczenie ze składu orzekającego, który złożył zastępca rzecznika dyscyplinarnego Przemysław Radzik (pełniący w postępowaniu dyscyplinarnym rolę stawiającego zarzuty). Według Radzika, linia orzecznicza sędzi Skrzeczkowskiej wskazuje bowiem, że kwestionuje ona samą legalność Izby Dyscyplinarnej, która wydała orzeczenie w sprawie sędziego W.

Wpłynął za to wniosek obrońcy sędziego W. o wykluczenie sędziego Zbigniewa Korzeniowskiego, który sam kiedyś o takie wyłączenie wnioskował, tłumacząc, że orzekał z obwinionym w jednym sądzie. Sprawa została więc odroczona do czasu jego rozpatrzenia.

O postawieniu sędziemu W. zarzutów dyscyplinarnych poinformował PAP na początku kwietnia 2017 r. ówczesny rzecznik dyscyplinarny sędzia Marek Hibner. W maju tego samego roku prowadzący postępowanie dyscyplinarne sąd apelacyjny w Warszawie zawiesił sędziego Roberta W. i zmniejszył jego wynagrodzenie o połowę. I takim "zawieszonym sędzią" Robert W. pozostaje do dziś.

Choć w międzyczasie zapadł prawomocny wyrok karny i został skazany na karę jednego roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata, to decyzja o wydaleniu go z zawodu wciąż jest nieprawomocna. O usunięciu sędziego z zawodu orzekła w pierwszej instancji Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego w 2019 r. Sprawa utknęła w jednak drugiej instancji.

"Materiał dowodowy sprawy jest porażający i przygnębiający" - mówił przed piątkową rozprawą Radzik. "To, że W. wciąż jest sędzią, szkodzi nie tylko stanowi sędziowskiemu, ale i całemu wymiarowi sprawiedliwości". Przyznał, że społeczeństwo ma prawo czuć się zbulwersowane, że W. wciąż, co miesiąc, pobiera połowę wynagrodzenia, czyli szacunkowo, kilkanaście tysięcy złotych brutto.

Jak powiedział PAP zastępca rzecznika SN Piotr Falkowski na to, że sprawa jest tak długo rozpatrywana, wpłynęła m.in. epidemia koronawirusa oraz orzeczenie TSUE dotyczące Izby Dyscyplinarnej i zarządzenie pierwszej prezes SN o wstrzymaniu rozpoznawania spraw dyscyplinarnych sędziów w tej izbie.

"Po likwidacji Izby Dyscyplinarnej sprawa sędziego trafiła do nowo utworzonej Izby Odpowiedzialności Zawodowej SN i postępowanie musiało rozpocząć się od nowa" – wyjaśnił Falkowski.

Kolejną kwestią, która spowalnia bieg postępowania jest stan zdrowia podsądnego. Obrońca sędziego wnosił już o zawieszenie postępowania z tego powodu, a teraz chce włączenia do akt sprawy opinii biegłych psychiatrów dotyczącej zdiagnozowane encefalopatii wątrobowej podsądnego.


Bulwersująca sprawa Roberta W. poruszona został również w rozmowie "Gazety Polskiej" z prof. Janem Majchrowskim, byłym sędzią Sądu Najwyższego, który w grudniu 2021 r. złożył urząd, a okoliczności postępowania dyscyplinarnego złodzieja w todze były jedną z przyczyn takiej decyzji.

Przypominamy fragment wywiadu z marca tego roku, a całości można go przeczytać TUTAJ

*Nie sposób nie zapytać Pana o wydarzenia z grudnia 2021 roku. Wtedy, będąc sędzią Sądu Najwyższego, zrzekł się Pan urzędu, co było ogromnym zaskoczeniem. Więc dlaczego? I czy teraz, z perspektywy czasu, podjąłby Pan inną decyzję?

Z perspektywy czasu, a więc faktu, że Sejm poprzedniej kadencji ulegając naciskom UE i mamiony miliardami euro pożyczki na KPO, już po mojej rezygnacji zlikwidował Izbę Dyscyplinarną, a jej sędziom dał możliwość przejścia w lukratywny stan spoczynku – tym bardziej uważam, że moja ówczesna decyzja była właściwa. Poszedłem do SN, żeby naprawiać wymiar sprawiedliwości, żeby sądzić sędziów. W tym celu zrezygnowałem z szeregu innych zajęć i funkcji, zresztą dochodowych. W pewnym momencie przestraszono się UE, nacisków formalnych ze strony TSUE i tych nieformalnych, idących z nimi w parze. Cofnięto się. To był błąd. Mnie bezprawnie uniemożliwiono sądzenie sędziów, do czego zostałem powołany. Nie mogłem zgodzić się na udawanie. To byłoby oszukiwaniem ludzi i siebie. Po wielu ostrzegawczych oświadczeniach zrezygnowałem z urzędu sędziego SN i ze wszelkich apanaży z tym związanych. Zaprotestowałem najmocniej, jak mogłem. Niektórzy mówią: „frajer”. Ale dziś mogę każdemu spojrzeć prosto w oczy. Nie wszyscy mogą to o sobie powiedzieć.  

Orzekał Pan w Izbie Dyscyplinarnej SN, która była głównym celem ataków „obrońców praworządności”. Dlaczego jej powstanie aż tak bardzo ich rozjuszyło?

Mimo że nie była to struktura idealna, to była podstawowym, realnym instrumentem hamowania samowoli sędziowskiej, hamowania łamania praw obywateli przez działania i zaniechania tych sędziów, którzy naruszali prawo i etykę. Środowisko tzw. kasty sędziowskiej widać tak właśnie ją postrzegało, skoro tak silnie została ona zaatakowana.

Ten bałagan kreuje patologię. Sędzia Robert W. kradł w markecie, za co został prawomocnie skazany, czyli stwierdzono, że jest złodziejem. Ale pozostaje sędzią, pobiera sowite wynagrodzenie za nicnierobienie, bo od lat nie zdołano sfinalizować postępowania dyscyplinarnego i wyrzucić go z zawodu.

To była właśnie sprawa, obok kwestii zawieszenia Józefa Iwulskiego, która bezpośrednio popchnęła mnie do złożenia urzędu sędziego SN. Wbrew nieuprawnionym żądaniom TSUE, a zgodnie z literą polskiej ustawy i konstytucji, popartą orzecznictwem polskiego Trybunału Konstytucyjnego, sprawę sędziego Roberta W. wpisałem na wokandę i chciałem osądzić w postępowaniu dyscyplinarnym. To była jedyna droga, która mogła zakończyć się jego wydaleniem ze stanu sędziowskiego. Jeden z dzienników opatrzył to działanie, wynikające z moich obowiązków sędziowskich, tytułem: „Sędzia Izby Dyscyplinarnej Jan Majchrowski rzuca wyzwanie TSUE. Wyznaczył termin rozprawy”. Na reakcję nie musiałem długo czekać. Najpierw na rozmaite sposoby chciał to zablokować sędzia sprawozdawca. Potem prezes Izby Dyscyplinarnej p. Przesławski, pisząc do mnie kuriozalne pismo. Nie ugiąłem się. Następnie zmieniono regulamin całego SN i na podstawie tego nowego regulaminu sędzia sprawozdawca zarządził zdjęcie tej sprawy z wokandy.

Zrobił to jednak nieskutecznie, niezgodnie z przepisami nawet tego nowego regulaminu. Zatem zarządziłem przywrócenie sprawy na wokandę. Mojego zarządzenia sekretariat sądu jednak nie wykonał „na ustne polecenie” prezesa Izby Dyscyplinarnej p. Przesławskiego, jak to mogłem przeczytać w notatce służbowej wpiętej do akt sprawy. Tam się działo znacznie więcej skandalicznych rzeczy w tej sprawie. Zrozumiałem, że „siła złego na jednego”.

Upubliczniłem sprawę. Był skandal. Nic to nie pomogło. Cóż innego mi pozostało jak rezygnacja? Jeszcze złożyłem w Prokuraturze Krajowej stosowne zawiadomienie w sprawie związanej z zawieszeniem Józefa Iwulskiego. Z tego co wiem, przez ponad dwa lata nic istotnego w tej sprawie nie zrobiono.

To też zastanawiające.

 



Źródło: niezalezna.pl, PAP

 

#sędzia kradł #sędzia #złodziej

mt