Jak wcześniej informowaliśmy, przed Sejmową Komisją ds. Amber Gold odbyło się przesłuchanie głównego specjalisty w Departamencie Administracji Podatkowej Ministerstwa Finansów, Tadeusza Owczarza. Świadek przyznał m.in., że na temat afery Amber Gold miał szczątkowe informacje z mediów. Przyznał także, że prokurator na przesłuchaniu zadała mu zaledwie kilka pytań, po czym przepisała protokół kontroli, który od niego dostała. Ubolewał też, że nikt nie docenił jego\"ciężkiej pracy\" do czwartej nad ranem. Zeznania Owczarza skomentowała dla nas poseł Iwona Arent - członek komisji ds. Amber Gold.
Zaczęliśmy wątek dotyczący urzędów skarbowych, urzędów kontroli skarbowej. Pan Owczarz był szefem zespołu kontrolnego, który został wysłany przez ministra finansów do sprawdzenia urzędów skarbowych w Gdańsku (I, III i Pomorskiego Urzędu Skarbowego oraz Urzędu Kontroli Skarbowej)
- oświadczyła poseł.
Właściwie niewiele mogliśmy się dowiedzieć od świadka, bo cały czas mówił, że wszystko wykonywał zgodnie z poleceniami przełożonych
- dodała.
Posłanka stwierdziła, że komisja nie dowiedziała się, czy były wytyczne ws. kontroli, czy nie. Świadek stwierdził jedynie, że za wszystko, co robił, był odpowiedzialny przed swoim szefem i nie było żadnych konkretnych wytycznych, co ma kontrolować. Miał po prostu "jechać i skontrolować". Zdaniem Iwony Arent, czas, który Owczarz dostał na przeprowadzenie kontroli, był zdecydowanie za krótki. Jak się wydaje, jedyną wytyczną, jaką otrzymał z ministerstwa finansów, był czas trwania kontroli. 3 dni na I Urząd Skarbowy, 3 dni na III Urząd Skarbowy, i po 2 dni na Pomorski US i na UKS - oceniła.
Wydaje się, ze chodziło o pokazanie opinii publicznej, że w ogóle jakaś kontrola jest. W tym czasie minister Rostowski miał wystąpienie w Sejmie ws. afery Amber Gold. Tak naprawdę nie zależało im, żeby były jakieś szczegółowe wyniki tych kontroli
- powiedziała posłanka.
Chodziło o kontrolę pro forma. Dzisiaj się okazuje, że nikt nie poniósł konsekwencji. Została jedynie zdegradowana, odwołana pani Liszniańska, naczelnik I US, a potem zastępca dyrektora Izby Skarbowej w Gdańsku
- dodała.
Zaskakujące było to, że minister Parafianowicz chciał się spotkać z panią Marią Liszniańską w hotelu, a nie w urzędzie - dobrze, że nie na cmentarzu
- oceniła Arent.
- Wydaje się, że najważniejsze dla pana Owczarza było to, że miał wykupione bilety na pociąg. Nieważne było, czy coś znajdą, czy nie. Najważniejsze, że musiał zdążyć na pociąg - powiedziała poseł.
Przesłuchanie drugiego świadka, również niczego do sprawy nie wniosło, bo nieustannie zasłaniał się on niepamięcią. Zdaniem posłanki Arent, mogła to być strategia procesowa.
- Nikt nie poniósł żadnych konsekwencji za niewprowadzanie danych do systemu, za niewprowadzanie raportów
- zakończyła Iwona Arent.