Żołnierzowi pełniącemu służbę na granicy polsko-białoruskiej migrant... ukradł radiotelefon. Cudzoziemiec przełożył ręce przez szczeliny między przęsłami stalowej zapory, wyciągnął radiotelefon z wojskowej kamizelki i uciekł. Urządzenie należące do Straży Granicznej zostało zdalnie wyłączone. Ale cała sytuacja pokazuje, jacy ludzie biorą udział w hybrydowej operacji Łukaszenki.
Informacje o incydencie, do którego doszło w miniony czwartek na granicy w okolicach Czeremchy (Podlaskie), potwierdziła dopiero dziś mjr Magdalena Kościńska, rzecznik 16. Pomorskiej Dywizji Zmechanizowanej.
Jak podała, żołnierz z granicznego patrolu chciał usunąć tzw. znacznik, który zauważył na stalowej zaporze. "To takie specjalne oznaczenie przez te grupy przerzucające migrantów przez granicę, wskazujące miejsce ewentualnego przejścia, żeby migranci kierowali się w odpowiednie punkty" - wyjaśniła mjr Kościńska.
Może to być znak namalowany, naklejony czy coś przywiązanego do przęsła. Gdy żołnierz próbował to usunąć, po drugiej stronie ogrodzenia na granicy podbiegł do niego migrant, przełożył ręce między przęsłami i wyrwał radiotelefon przymocowany do kamizelki. "Żołnierz próbował ten radiotelefon odzyskać, ale ten migrant uciekł" - dodała.
Radiotelefon był urządzeniem Straży Granicznej, służył do komunikacji między patrolami wojska i strażników. Ta została od razu poinformowana o incydencie, radiotelefon został zdalnie wyłączony przez technika Straży Granicznej. "Reakcja była natychmiastowa, w ciągu kilku minut ten radiotelefon został wyłączony" - podkreśliła mjr Kościńska.
Dodała, że nie ma w sprawie tej kradzieży żadnego postępowania. Straż Graniczna obejrzała to wydarzenie z zapisów kamer na granicy i potwierdziła, że cały incydent wyglądał tak, jak przedstawił to żołnierz.