Donald Tusk był z "gospodarską" wizytą na granicy z Białorusią. Mówił o potrzebie wzmocnienia zapory, o tym, że mamy do czynienia z elementami wojny hybrydowej, którą polskiemu państwu wytoczyli Władimir Putin i Alaksander Łukaszenka. Dlaczego na podobne deklaracje nie stać było lidera Koalicji Obywatelskiej jesienią 2021 roku? Może warto choć raz powiedzieć: "przepraszam, myliłem się"?
Gdy Agnieszka Holland, aktywiści i duża część mediów dzień w dzień atakowała rząd Zjednoczonej Prawicy w związku z niewpuszczaniem imigrantów do Polski, Donald Tusk zachowywał taktyczne milczenie. Nie wypowiadał się tak twardo, jak dziś. Dziwił się, że politykom PiS przychodzi do głowy recenzowanie filmu. Nazywał ich nawet "stukniętymi".
- Jednej reżyserki tak się boją, że odchodzą od zmysłów - mówił w trakcie kampanii wyborczej do parlamentu w ubiegłym roku. W "Zielonej granicy" Straż Graniczna została ukazana jako formacja bezdusznych sadystów, dla zabawy wręcz znęcających się nad cudzoziemcami. Do historii zmyślonego kina w Polsce przejdzie scena, jak strażnik rozbija termos i podaje go imigrantowi, który następnie zalewa się krwią. Tusk milczał nie tylko wtedy, gdy "Zielona granica" robiła z funkcjonariuszy naszego kraju faszystów, a z ojczyzny siedlisko ksenofobii i rasizmu. Również nie odzywał się za bardzo, gdy show dawała Joanna Ochojska, oskarżająca Straż Graniczną o udział w masowych mordach na imigrantach. Milczał, bo tak było mu wygodniej w politycznej walce, gdy jego poseł, Franciszek Sterczewski, urządzał wyścig na 100 metrów do przybyszy, uciekając funkcjonariuszom. Milczał, gdy jego śledcze asy, Dariusz Joński i Michał Szczerba, nosiły pizzę dla wysyłanych przez KGB ludzi do rozmontowania granicy wschodniej NATO.
Teraz premiera zebrało na odwagę. - Chcę wyrazić najwyższe uznanie dla żołnierzy, funkcjonariuszy straży granicznej i policjantów. Państwo polskie jest z Wami w każdej chwili - przekazał w sobotę, odwiedzając okolice granicy z Białorusią.
Chcę wyrazić najwyższe uznanie dla żołnierzy, funkcjonariuszy straży granicznej i policjantów. Państwo polskie jest z Wami w każdej chwili. pic.twitter.com/LDiAt1Iv2Y
— Donald Tusk (@donaldtusk) May 11, 2024
Przykro mi, ale trochę za późno na racjonalną postawę. Owszem, lepsza taka zmiana, niż odwrotnie - z propaństwowej na, nomen omen, "stukniętą". Dobrze, że po objęciu sterów władzy Donald Tusk kontynuuje politykę poprzedników i mówi ich językiem, a nie narracją lewicowych aktywistów czy posłanki Iwony Hartwich, apelującej o to, by wszystkich wpuszczać do kraju, a najwyżej później sprawdzi się, kim tak naprawdę są. Jednak istnieją jakieś granice, szczególnie w sprawach, dotyczących bezpieczeństwa państwa.
Tusk tuż przed największym kryzysem na granicy w 2021 roku mówił o imigrantach tak: - Wypowiadanie znów tych słów, które są właściwie kompromitujące, że Polska obroni się – tak jakby ci ludzi nam wojnę wypowiedzieli. To są biedni ludzie, którzy szukają swojego miejsca na ziemi. I nie trzeba robić takiej obrzydliwej, ponurej propagandy wymierzonej w migrantów, bo to są ludzie, którzy potrzebują pomocy - deklarował.
- To, co mnie bardzo boli, to zastanawiająca pasywność polskiego rządu - deklaracje „nie będziemy z nikim współpracować”, „nie potrzebujemy Frontexu”, „niech się nie wtrącają”. Ta bierność była także powodem mojego listu do partnerów w Europie
- mówił Tusk.
- Jeszcze wczoraj słyszeliśmy od premiera Morawieckiego, że ten kryzys będzie trwał lata. Ja w tym słyszałem modlitwę o kłopoty. Nie mam wątpliwości, że oprócz nieudolności mamy też do czynienia z próbą cynicznego wykorzystania tego napięcia. Dramat polega na tym, że dzisiaj z rządami PiS kojarzy się cierpienie ludzi, a nawet bardzo konkretnie śmierć. Czy to na granicy, czy w polskich szpitalach na skutek pandemii
- grzmiał w rozmowie z "Wirtualną Polską". Jak się okazało, kryzys migracyjny trwa już dłużej, niż dwa lata. Z litości nie warto analizować zapowiedzi Tuska, że zapora na granicy z Białorusią nie powstanie "ani w ciągu tego roku, ani za trzy lata".
Z kolei we wrześniu dwa lata później opowiadał kompletne androny o "traumie" i "wykonywaniu rozkazów" - w domyśle: bezmyślnym - przez Straż Graniczną i wojsko. - Strażniczki i strażnicy, tak samo jak wojsko posłane tam przez pana ministra Błaszczaka, wykonywali rozkazy często bez entuzjazmu, ale wiadomo: mundur to mundur, służba to służba, nie dyskutuje się z rozkazem. Ci ludzie płacą za to często bardzo dużą cenę. To jest ciężka służba. Znam wielu z nich. Oni stoją tam pod tym płotem na granicy. To często jest trauma - grzmiał. Czy dziś powtórzyłby to w twarz tych, których odwiedza na granicy w roli premiera?
- A w tym samym czasie nad ich głowami trwa proceder wpuszczania setek tysięcy ludzi za płatne wizy. Oni narażają swoje zdrowie, a często też reputację, bo zgodnie z rozkazem nie wpuścili kobiety z dzieckiem, tylko dlatego że nie zapłaciła paru tysięcy za wizę MSZ-owi, panu Rauowi, panu Wawrzykowi, panu Kaczyńskiemu. Na tym polega ten ohydny proceder
- dodawał. Aż dziw, że żaden z wymienionych nie pozwał szefa KO za wypowiedź, będącą oskarżeniem o uczestnictwo w procederze łapówkarskim. Bo nawet pożal się Boże komisja posła Michała Szczerby ws. afery wizowej nie jest w stanie czegoś takiego ustalić. Pomijając, że dziś jest już wiadomo, że o żadnym wpuszczeniu 300 tys. imigrantów i to jeszcze przy zaporze z Białorusią nie było mowy. Prokuratura prowadzi postępowanie, dotyczące wydania dokładnie 268 wiz.
Czy można jednak spodziewać się szczerości i przeprosin od polityka, który do dziś wypiera się prowadzonej polityki resetu w latach 2007-2013? Polityk uprawiający propagandę, obliczoną na efekt wyborczy, to jedno. Gdzie są jednak jego wyborcy, codziennie oskarżający w latach 2021-2023 strażników granicznych i MSWiA o stosowanie push-backów i sadyzm wobec imigrantów? Gdzie apele o natychmiastową konieczność przyjazdu Frontexu?