Ważny czterodniowy protest, organizowany przez Międzyzwiązkowy Komitet Protestacyjny, zakończył się wielką, prawie 200-tysięczną manifestacją w Warszawie oraz 31. Pielgrzymką Ludzi Pracy na Jasną Górę, którą pierwszy raz zorganizował w dramatycznym, 1982 r. bł. ks. Jerzy Popiełuszko. Wspominam o Pielgrzymce Ludzi Pracy i bł. ks. Jerzym, by jasne było, że wrześniowe manifestacje związków zawodowych nie były socjalistycznym protestem roszczeniowej, lewicowej „klasy pracującej” wymierzonym w „posiadaczy”
To był profesjonalny i merytoryczny przejaw aktywności związkowców – obywateli, którzy przyczyny fatalnej sytuacji polskiej gospodarki i polskiej demokracji widzą inaczej niż rząd i domagają się poważnego potraktowania swoich opinii i postulatów. NSZZ „Solidarność” powrócił do swoich obywatelskich obowiązków i przypomniał, że związki zawodowe i prawa pracownicze to ważny segment obywatelskiego społeczeństwa i obywatelskich praw. I odniósł wielki sukces, niezależnie od tego, jak ocenił te protesty rząd, politycy PO, eksperci biznesowi i medialni komentatorzy.
Zamiast potulnie przyjmować pozory
Sukces nie oznacza oczywiście natychmiastowych ustępstw rządu i pracodawców, czyli połączonej interesami i ideologią jednej ze stron sporu. Wezwanie skierowane przez ministra pracy i polityki społecznej Władysława Kosiniaka-Kamysza do związkowców o podjęcie tzw. dialogu w Komisji Trój(Dwu?)stronnej pokazało, że rząd zamierza udawać, iż nie wie, o co chodzi. Przypomnijmy dla porządku: chodzi o nagminne lekceważenie setek tysięcy podpisów pod wnioskami o referenda w ważnych kwestiach społecznych. Chodzi także o realne negocjacje ze związkami w kwestii elastycznego czasu pracy, masowego stosowania tzw. umów śmieciowych, likwidacji szkół oraz wysokości płacy minimalnej. Negocjacje, a nie ich pozorowanie i aroganckie wymuszanie na opinii publicznej potulnego przyjmowania tej pozoracji za rzeczywistość.
Tak więc na pełny sukces trzeba będzie jeszcze poczekać. Ale już dzisiaj można powiedzieć, że skala manifestacji i medialne relacje z ich przebiegu są sukcesem. Pikiety, marsze, postulaty, wystąpienia przywódców i komentarze zwykłych ludzi były obecne nie tylko w telewizji Trwam i telewizji Republika, lecz także w Polsat News. To pierwsze owoce powstania konkurencyjnych, niezależnych mediów.
Dzięki związkom zawodowym i aktywności prawie 200 tys. uczestników manifestacji przenieśliśmy na cztery dni Polskę i Warszawę do normalnej, demokratycznej Europy. Nie zabrali się co prawda z nami przedstawiciele rządu, bo nikt z nich ani razu nie wyszedł do protestujących, nie zaprosił ich przedstawicieli nawet na krótką, wstępną rozmowę do gabinetów i nie sformułował merytorycznej, wolnej od obraźliwej arogancji odpowiedzi na związkowe postulaty.
Co gorsza, do normalnej, demokratycznej Europy wraz z tysiącami obywateli nie „zabrało się” także wielu dziennikarzy. Stronnicze komentarze, tendencyjne pytania, postkomunistyczne slogany… Pozostawię na uboczu rolę telewizji publicznej, bo szkoda słów. Ale warto poddać analizie treść czterech tytułowych stron dzienników z czwartku 12 września, pretendujących do roli prasy opiniotwórczej.
„Rzeczpospolita” umiejętnie stronnicza
Palma zwycięzcy w konkurencji „umiejętnie stronniczy” należy się „Rzeczpospolitej”, która już w czwartek wiedziała, że spełnienie postulatów protestujących oznacza obciążenie budżetu państwa kosztem 150 mld zł, utratę pracy przez kilkaset tysięcy osób, ruinę Polski, niepoliczalne koszty psychiczne związane z utratą pracy oraz kolejną falę emigracji. Wszystko w czterech pierwszych zdaniach artykułu pod znamiennym tytułem: „Związkowcy kontra PKB”. Wśród „ekspertów” potwierdzających trafność tych prognoz jest „główny ekonomista” jednego banku i dwu działaczy z Konfederacji Lewiatan i Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Opinii naukowców czy liderów związkowych – brak. Gratulacje dla „Rzepy”, trudno o bardziej jednostronny, probiznesowy materiał.
Chociaż trzeba przyznać, że redakcja „Gazety Wyborczej” próbowała sprostać konkurencji „Rz”. Tytuł na pierwszej stronie „Cztery dni gniewu” tworzył nastrój grozy. Dalej były „zajęte chodniki, nieprzejezdne ulice, blokowane torowiska, huk petard, ryk wuwuzeli i hałaśliwe bębny”. Tak, zdaniem „GW”, zaczęły się czterodniowe manifestacje. W rzeczywistości było inaczej, ale przegrana z „Rzeczpospolitą” nie hańbi. Autorka komentarza w „GW” A. Kordzińska przytoczyła część postulatów i prawie rzetelnie opisała przebieg zerwania prac Komisji Trójstronnej. Stąd miejsce drugie dla „GW”.
Ostatnie miejsce (a pierwsze w rankingu rzetelności) przyznałam „Gazecie Polskiej Codziennie” i „Naszemu Dziennikowi”. Trzeba jednak zauważyć, że tytuł w „GPC”: „Pierwszy dzień wielkiego protestu społecznego. Polacy mówią rządowi »dość«” pomniejszał związkowy charakter manifestacji, tym bardziej że informacja o postulatach była skąpa. A rola P. Dudy, szefa Solidarności, wyraźnie „odzwiązkowiona”. W „Naszym Dzienniku” proporcje związkowe i „ogólnopolskie” były bardziej zrównoważone.
Jak widać, można inaczej niż „Gazeta Wyborcza” i „Rzeczpospolita”. Można, ale tylko wtedy, gdy dziennikarze, nawet jeśli mają poglądy – informują. Jeżeli narzucają „jedynie słuszne” opinie, to efekt jest taki jak w czwartek 12 września. Jeden dziennik poparł rząd Tuska i straszył związkowymi wuwuzelami i związkowym gniewem. Drugi bronił interesów wielkiego biznesu i „naukowo” prognozował ruinę budżetu, gospodarki, bezrobocie, migracje i straszliwe koszty psychiczne.
Cztery dni września pokazały, jak ważne są zarówno związki zawodowe, jak i niezależne od rządu i oligarchicznego biznesu media elektroniczne, niezależna prasa oraz wiarygodna opozycja polityczna. Bez nich żaden związkowy protest nie miałby szans na sukces.