Od dłuższego czasu można było mieć wątpliwości, czy oficjalne dane statystyczne GUS odpowiadają polskiej rzeczywistości gospodarczej i finansowej. Jednak to, co się stało ostatnio z danymi dotyczącymi tzw. niefinansowych rachunków kwartalnych, musi budzić grozę i pachnie grecką księgowością. To chyba największy skandal w historii polskiej statystyki od 20 lat.
Swoje dane makroekonomiczne GUS opublikował 16 kwietnia br. Wskazywały one, że deficyt sektora finansów publicznych za 2011 r. różni się od oficjalnego rządowego komunikatu aż o 22 mld zł. Oznaczałoby to, że prawdziwy deficyt w ubiegłym roku wyniósł 100 mld zł, a to dawałoby nam wskaźnik w stosunku do PKB aż 6,6 proc., a nie 5,1 proc., czym chwali się minister finansów Jacek Rostowski. Byłby to poziom raczej Portugalii i Hiszpanii niż europejskich prymusów.
Po kilku dniach dane opublikowane przez GUS zniknęły z oficjalnych stron urzędu. 23 kwietnia podano już znacznie niższe dane dotyczące deficytu sektora finansów publicznych, który wyniósł po odpowiednim przeliczeniu tylko 78 mld zł, czyli zgodnie z ogłoszonym przez rząd sukcesem. GUS wytłumaczył, że to jedynie techniczna pomyłka, zmiana metody liczenia i dopasowanie się do wymogów europejskiej statystyki.
Nasuwa się jednak pytanie, czy to nie jest kreatywna księgowość w greckim stylu – podrasowanie niewygodnych faktów i danych, manipulowanie metodologią liczenia i chęć ukrycia prawdy o finansach publicznych. Zastanawia to, że w sprawie liczenia relacji długu do PKB Ministerstwo Finansów nie stosuje metodologii unijnej.
Zasadnicze wątpliwości co do rzetelności liczenia podstawowych wskaźników makroekonomicznych przez GUS i resort finansów budziły już zeszłoroczne dane dotyczące inflacji w Polsce. Gdy ceny w 2011 r. rosły jak szalone, GUS informował, że wzrosły zaledwie o 5 proc., najwyżej o 9 proc., czyli zgodnie z hasłem:
„Polacy, nic się nie stało”. GUS liczy inflację bazową bez cen żywności i energii, najistotniejszych dla Polaków elementów drożyzny. W tym samym czasie gospodynie domowe i właścicielki sklepików, które są często bardziej wiarygodne, gdy idzie o skalę drożyzny, twierdziły uparcie, że realny wzrost cen to co najmniej 10–15 proc., a żywności nawet 20–25 proc.
Od dłuższego czasu minister finansów opowiada bajki o obniżaniu naszego zadłużenia, ukrywając jednocześnie państwowe i publiczne długi. Ten rok chce zakończyć kolejnym sukcesem w redukcji deficytu sektora publicznego do poziomu 2,9 proc. PKB. Relacja długu do PKB ma spaść w 2012 r. do 50,5 proc. i bić kolejne rekordy obniżki w następnych latach.
Tyle tylko, że nasz „sztukmistrz z Londynu” uporczywie nie wlicza do tego długu blisko 30 mld zł zabranych z Funduszu Rezerwy Demograficznej, blisko 3 mld zł zadłużenia z tytułu wyemitowanych przez Krajowy Fundusz Drogowy obligacji autostradowych, niezapłaconych faktur i roszczeń odszkodowawczych podwykonawców na budowach dróg i autostrad wynoszących 1,5–2 mld zł, niezapłaconych rachunków na rzecz szpitali za tzw. nadwykonania, nie mówiąc już o wielomiliardowym deficycie Funduszu Ubezpieczeń Społecznych.
Z powodu przejęcia części składek z otwartych funduszy emerytalnych czy cyrkowych zabiegów dokonywanych przez Ministerstwo Finansów i Narodowy Bank Polski pod koniec roku na polskim złotym, w wyniku interwencji walutowych, emisji euroobligacji i manipulowania wykorzystywaniem środków unijnych znacząco zaciemnia się obraz polskiego zadłużenia. Łącznie owe ukryte długi niewliczone do oficjalnych danych mogą wynosić 50–60 mld zł i liczba ta nadal rośnie.
Tymczasem hasło „Stłucz termometr, a nie będziesz miał gorączki” może się okazać zabójcze dla pacjenta. Ktoś tu albo nie mówi nam prawdy, albo nie umie liczyć. Jak tu wierzyć, że produkcja przemysłowa sprzedana w marcu wzrosła o 0,7 proc., gdy skala błędów statystycznych sięga czasem nawet 1 proc. Trudno też poważnie traktować zapewnienia GUS-u i resortu finansów, że bezrobocie spadło z 13,5 proc. do 13,3 proc., czyli zaledwie o 0,2 proc., gdy ludzie masowo wręcz tracą pracę. O zwolnieniach mówią banki i sieci handlowe. Zaczynają padać firmy budowlane, transportowe i deweloperzy. Po Euro 2012 pracę może stracić nawet 100 tys. osób.
Wybitny ekspert podatkowy prof. Witold Modzelewski twierdzi, że budżetowe wpływy z podatków w tym roku będą łącznie niższe aż o 25 mld zł. Dziś coraz mniej wiarygodne wydają się dane dotyczące nie tylko skali długu, relacji deficytu do PKB, inflacji, bilansu obrotów płatniczych, ale nawet samego wzrostu PKB. Polska statystyka i oficjalne komunikaty coraz bardziej przypominają wirtualny świat, zaklinanie rzeczywistości i kreatywną księgowość w greckim stylu. To już coś więcej niż brak profesjonalizmu i zwykłej rzetelności.
Autor jest głównym ekonomistą SKOK
Źródło:
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Janusz Szewczak
Wczytuję ocenę...