Wynarodowienie było jednym z głównych narzędzi niszczenia polskich elit i społeczeństwa w czasach rozbiorów. W PRL stosowano jego specyficzną formę – polską tożsamość próbowano okroić zgodnie z normami sowieckiego imperium i komunistyczną ideologią. Koalicja 13 grudnia idzie w ślady zaborców i władz PRL – proponuje edukację ahistoryczną i antytożsamościową. Chce wyciąć z nauczania to, co „niewygodne” dla naszych relacji z Niemcami. I to, co pokazuje w dobrym świetle katolicką duchowość jako źródło oporu wobec totalitaryzmów - pisze Krzysztof Wołodźko w "Gazecie Polskiej".
Zarówno proste intuicje, jak i pogłębione refleksje przekonują, że narody zakorzenione są we własnej historii. Uznają ich splendor, wielkość, tragizm jako źródło własnej tożsamości. Literatura, malarstwo, kino, nazwy skwerów i ulic, pomniki przyrody i pomniki w marmurze, w także w spiżu wyryte, budują pamięć. Przeszłość dla przyszłości – największe imperia doskonale rozumieją, że muszą włączać swoje dzieje w wizje nadchodzących czasów.
Motta rzymskie – „Historia nauczycielką życia”, „Nie znać historii to zawsze być dzieckiem” – brzmią banalnie, lecz potwierdzają, że najznakomitsze cywilizacje nigdy nie zapominały o przeszłości. Budowały w oparciu o nią przyszłość. Traktowały jej obecność w swoim kulturowym, instytucjonalnym i politycznym krwiobiegu jako oczywistość. Nie musimy odwoływać się do tak odległych przykładów. Na zakopiańskim cmentarzu na Pęksowym Brzyzku znajdziemy tablicę z wymownym napisem: „Ojczyzna to ziemia i groby. Narody, które tracą pamięć – tracą życie”. To jedno z piękniejszych miejsc w stolicy polskich Tatr, oddzielone murem i sakralną niemal ciszą od straganów, „białych misiów” i tłumu turystów szukających strawy i napitku.
Wyobraźmy sobie sytuację, w której naród szykujący się na ciężkie czasy zrywa z własną pamięcią. Chce być nowoczesny w ten płytki, łatwy sposób, który daje pogoń za kulturowymi modami i intelektualnymi trendami. Polska, niestety, od stuleci i dekad znajduje się w niezwykle wymagającym geopolitycznie, cywilizacyjnie, gospodarczo miejscu. Znane słowa, że Polska jest skazana na wielkość, nie wynikają – wbrew wołaniom mistrzów antypolskich podejrzeń – z narodowej megalomanii. Biorą się z tragedii naszych dziejów ostatnich stuleci: słaba i mała Polska, także kulturowo, skazana jest na porażkę. Grozi jej zagubienie własnej tożsamości w wielkich opowieściach historycznych ościennych narodów. W 2024 roku nikt nie powinien mieć już co do tego wątpliwości.
A jednak po raz kolejny marnujemy czas, przegrywamy walkę o narodową pamięć – za sprawą ludzi nowej władzy, dla których polskość to nieodmiennie nienormalność. Dla koalicji 13 grudnia polskość to coś, co trzeba europeizować. Tyle że najgłupiej, najmniej perspektywicznie jak się da – poprzez przycinanie polskiej historii i tożsamości do cudzych potrzeb. I do potrzeb coraz bardziej zideologizowanych.
Mowa nie tylko o zmianach szykowanych w polskiej szkole. Głośno krytykowanych po prawej stronie. Niestety, bez skutku – nowa władza chce rządu dusz. I znakomicie wie, jaką ideologiczną treścią go napełnić. Okrajanie programu szkolnego z wątków rzekomo niewygodnych dla polsko-niemieckich relacji (nawet bitwa pod Grunwaldem i obrona Westerplatte znalazły się na cenzurowanym), próby pozbycia się z nauczania Jana Karskiego, Witolda Pileckiego i ks. Maksymiliana Kolbego, Danuty Siedzikówny „Inki” – są wymowną lekcją zastępowania nauczania historii wyrobem historiopodobnym.
Co więcej, z nauczania usuwane są wymogi dotyczące czasów najnowszych, węzłowych dla zrozumienia wolności, która dana jest dzisiejszym nastolatkom. Stąd wypadł wymóg, by uczeń zdolny był „przedstawić i sytuować w czasie i przestrzeni proces rozpadu Układu Warszawskiego i odzyskanie suwerenności przez Polskę”.
Wyobraźmy sobie straszną sytuację, w której Polska znajduje się znów pod okupacją lub zaborami. Najeźdźca lub kolonizator przegląda polskie podręczniki (a z naszych dziejów płynie lekcja, że najinteligentniejsi kaci znają historię ofiary lepiej niż ona) i ze zdumieniem odkrywa, że nie ma w nich mnóstwa z tego, co mogłoby budzić opór w młodych polskich głowach. Tak jakby lewicowo-liberalne elity III RP same przygotowywały społeczeństwo na kulturową hegemonię najeźdźców. Tak jakby pisały politykę historyczną polskiego państwa i narodu pod oczekiwania tych, dla których wynarodowienie Polaków stało się sztuką polityczną jeszcze przed stuleciami.
Nie ma w tym żadnej przesady, najpierw rusyfikacja i germanizacja, później nazistowski plan biologicznej i kulturowej zagłady polskości, następnie sowietyzacja, która miała romantyczno-pozytywistyczną polską tożsamość, mocno zakorzenioną w katolicyzmie, zmienić w karłowatą formę bytu uzależnionego od komunistycznej Moskwy. A dziś? Pod hasłami europeizacji, progresywizmu, nowoczesności i odciążania uczniów od programowego nadmiaru kroi się polskość bez jakiegokolwiek pazura, bez tragizmu, splendoru i wielkości. Taka polskość, która jak plastelina łatwo daje się lepić w cudzych rękach.
Niestety, nie po raz pierwszy w naszych dziejach, grunt pod to szykują elity. Użycie cudzysłowu w słowie „elity” niewiele by zmieniło – przynajmniej dla połowy naszego społeczeństwa to są ludzie godni sterów politycznej i symbolicznej władzy nad Polską i polskością. To są ludzie, do których stylu życia i sposobu myślenia aspirują setki tysięcy ich gorących zwolenników, straszliwie nieraz zakompleksionych wobec wszystkiego, co przychodzi z Zachodu.
Im najłatwiej jest wmówić, że Polak-Europejczyk to ktoś, kogo pamięć zbudowana jest z lewicowo-liberalnych złudzeń i postkomunistycznych uwikłań.
Szkoła, którą proponuje koalicja 13 grudnia, będzie jeszcze wzmagała procesu historycznej amnezji i kulturowego wykorzenienia wśród młodszych.
Będzie promieniowała na całe nasze życie społeczne i narodowe. Dążenie do systemowej niepamięci historycznej i kulturowej to tak, jakby na własne życzenie organizm pozbawiał się przeciwciał. I to w momencie, gdy wybucha niebezpieczna dla życia i zdrowia choroba. A może to, co urządza obecnie koalicja 13 grudnia, za zgodą własnych wyborców, to objaw autoimmunologicznej choroby polskości, której niestety od kilku stuleci przeciwdziałać nie potrafimy.
Jest jasne, że ten edukacyjny, programowy ahistoryzm, świadome wyzbywanie się wątków duchowych z nauczania szkolnego, to po części efekt kultury woke, która przyszła do Polski z anglosaskich państw. Pewne choroby, nazywane intelektualnymi trendami i paradygmatami, są jednak o wiele bardziej niebezpieczne na peryferiach. Niemcy bowiem wciąż dbają o swoje historyczno-kulturowe roszczenia. Podobnie Francuzi. I niemal każdy naród zachodniej Europy, dumny ze swoich dziejów, nawet jeśli dziś w imię poprawności politycznej oficjalnie wstydzi się choćby swojego kolonializmu.
Nie dajmy się łatwo nabrać: za pijarowymi narracjami o wstydzie za kolonializm kryją się nowe sposoby na utrzymanie starych wpływów.
To my, mieszkańcy środkowo-wschodniej Europy, wciąż sądzimy, że wyzbycie się własnej tożsamości to niewielka cena, by poczuć się Europejczykami.
Trudno o bardziej szkodliwy fałsz. A pseudo-Europejczyk z Jagodna szybko dostałby kuksańca w bok od swoich panów, gdy zacznie choć trochę podskakiwać, że chciałby urządzić się we własnym kraju nieco bardziej po swojemu. Ale właśnie o to chodzi w chowie wsobnym pseudo-Europejczyków, żeby takiej potrzeby nie poczuli.
Nie ma z tej sytuacji łatwego wyjścia. W żadnej z przewidywalnych przyszłości. To część polskiego dramatu, więcej – czasem nawet polskiej tragedii.
Trzeba o tym mówić, by odnowić pracę u podstaw. I już teraz myśleć, jak w przyszłości naprawić to, co znów psują demiurgowie i miłośnicy postkomunistyczno-liberalnej szkoły nadwiślańskiej nie-pamięci.
Tusk "załatwił" dla Polski całe 0,4% z unijnego programu produkcji amunicji.#włączprawdę #TVRepublika pic.twitter.com/00yLNBCuV9
— Telewizja Republika 🇵🇱 #włączprawdę (@RepublikaTV) March 17, 2024