Czegoś tak kuriozalnego i godzącego w niezawisłość sędziowską – a przede wszystkim upokarzającego – jeszcze przy okazji reformowania sądownictwa nie było. Otóż Adam Bodnar – pod wpływem ogromnych nacisków liberalno-lewicowej części środowiska prawników i sędziów – postanowił wespół z Donaldem Tuskiem podzielić przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości na trzy kategorie.
Tych, którzy mogą bez przeszkód nadal orzekać, grupę do weryfikacji i dyscyplinowania – nie zdziwiłbym się, gdyby ten obszar wzięła Iustitia i wyrzucała sędziów z zawodu – a także tych, którzy się pokajają, złożą „czynny żal” i pozostaną na swoich stanowiskach. Ten ostatni pomysł jest żywcem wyjęty z PRL, gdzie szczególnie na fali „odwilży” towarzysze składali przed partią samokrytykę. Władysław Gomułka zasłynął wówczas krytyką okresu „błędów i wypaczeń”, czyli epoką stalinowską. Do tych mrocznych czasów nawiązuje kompletnie głupia propozycja Bodnara. Przypominam panu ministrowi, że nawet jeśli kiedyś uda się przeforsować tak uwłaczający dla kilku tysięcy sędziów projekt, np. po wygranych wyborach prezydenckich, to nad ustawami w hierarchii aktów prawnych jest konstytucja. A ta wyraźnie wspomina o zasadzie niezawisłości i nieusuwalności z zawodu tylko dlatego, że w grudniu 2017 r. zmieniono ustawę o KRS.