Z Komitetu Obrony Demokracji próbowano robić nową Solidarność, a z Mateusza Kijowskiego przyszłego Lecha Wałęsę. To ostatnie do pewnego stopnia okazało się prawdziwe, ale w innym sensie, niż życzyłby sobie sam pierwszy szef KOD. Oskarżenia o niejasności finansowe i kwestia niepłaconych alimentów podważyły zaufanie do człowieka, który przez kilka chwil rozdawał karty w otoczce medialnej. Trzeba było zmienić lidera, a kolejni nie mieli już tej charyzmy i rozpoznawalności. KOD stopniowo zanikał, obsadził jednak miejsca dla ławników w Sądzie Najwyższym i stamtąd wpływa dziś na polską rzeczywistość. Dziś, gdy władza coraz śmielej wprowadza standardy białoruskie, wczorajsi obrońcy nie biją na alarm – są częścią tego systemu.
Zapomniana rocznica
We wtorek emocjonowaliśmy się głównie sprawą wyboru marszałka Sejmu, łatwo było więc przegapić 10. rocznicę powstania KOD.